Lectio Divina

II niedziela Wielkiego Postu rok C

Rdz 15, 5–12.17–18; Flp 3, 17 – 4, 1; Łk 9, 28b–36

Przeżyjmy to jeszcze raz

Nie wiem jak Ty, drogi Czytelniku, ale ja lubię czasem sobie usiąść i powspominać. W takich, nielicznych niestety, chwilach wracają do mnie obrazy minionych dni, lat, a nawet wieków. Znów pokonuję Krzyżaków pod Grunwaldem, depczę głowy carów Szujskich i zdobywam wąwóz Somosierry, idę z Kopernikiem na wino do słynnej Al Brindisi w Ferrarze, odpoczywam w Czarnolesie, słuchając pięknych strof mistrza Jana, i śmieję się z dowcipnych wierszyków biskupa Ignacego. Miłe to są wspomnienia.

Druga niedziela Wielkiego Postu przywodzi mi jednak również na myśl wydarzenia nie tak odległe ani przyjemne: wydarzenia marcowe, nieodłącznie związane z niesławnym rokiem 1968, o którym już wspominałem przy okazji rozważania „O prawdziwej wolności”. Nie zrozum mnie źle, drogi Czytelniku, wcale nie uważam, że wszystko wówczas było złe i godne potępienia. Wszak Marzec ‘68 to czas wielkiego protestu studentów, którzy stanęli w obronie honoru naszego narodu. Pamiętasz, co się wtedy działo. Władza komunistyczna w osobie pierwszego sekretarza Władysława Gomułki, czule przezwanego przez Janusza Szpotańskiego „Gnomem”, z podpuszczenia swojego najbliższego współpracownika, drugiego w hierarchii partyjnej Zenona Kliszki, zarządziła w imię odwiecznej przyjaźni polsko-radzieckiej zdjęcie z programu teatralnego dramatu Dziady Adama Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka. Studenci stawili temu słuszny opór, na co władza odpowiedziała brutalnymi represjami. To ważne wspomnienie, które serce napełnia tyleż dumą, co smutkiem.

Ten drugi towarzyszy mi również w związku ze wspomnieniem antysemickiej nagonki, jaka w tym samym marcu stała się wyrazem wewnętrznej wojny w aparacie partyjnym, inspirowanej przez moskiewskie władze, które pragnęły w jeszcze większym stopniu podporządkować sobie i tak zależną od siebie PRL.

Jednak Marzec ‘68 to nie tylko wydarzenia w Polsce. Wszak to również czas praskiej wiosny, później brutalnie stłumionej przez wkroczenie do Czechosłowacji wojsk Układu Warszawskiego, czy też ogarniające niemal cały Zachód protesty studenckie i przemiany obyczajowe, które na zawsze zmieniły oblicze świata. Niepamiętająca wojny młodzież zwróciła się przeciw wartościom i ideałom ważnym dla ich rodziców. Bóg, Ojczyzna, rodzina, wolność zostały zastąpione przez słynną triadę sex, drugs and rock and roll, a miejsce dawnych autorytetów: bohaterów wojennych, profesorów i duchownych, zajęli Marks, Lenin, Mao Tse-Tung, Stalin, Fidel Castro, Che Guevara oraz gwiazdy popkultury.

Dla młodych ludzi tamtego pokolenia wszystko, co tradycyjne, konserwatywne, dawne, stało się synonimem zacofania. Nowi barbarzyńcy nie mogli tego znieść. Z perspektywy pięćdziesięciu lat wcale nas to nie dziwi. Ruch ten, odwołujący się do ideologii lewicowej, jako jeden z głównych celów stawiał sobie zniszczenie starego świata, zgodnie z wyśpiewywanymi bezmyślnie słowami międzynarodówki: „Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata”.

Ciekawe, że niemal każde kolejne pokolenie, wchodząc w wiek dojrzały, wyobraża sobie, że będzie inne, lepsze niż poprzednicy i dzięki swoim zdolnościom podąży ku nowej, świetlanej przyszłości. Także dzisiejsi młodzi patrzą na nas z pobłażaniem, myśląc o nas jak o reliktach dawnych czasów i twierdząc, że jesteśmy zbyt zacofani, by zrozumieć informatyczny świat, w którym z ich łaski żyjemy. Gdyby nie potrzebowali kieszonkowego na wcale nie drobne wydatki, pewnie wołaliby do nas, tak jak każde kolejne pokolenie młodych woła do swoich rodziców i dziadków: „Teraz my!”. Wszystko jak w owym nieśmiertelnym wierszu Jana Brzechwy:

Było sobie raz jajko mądrzejsze od kury.

Kura wyłazi ze skóry,

Prosi, błaga, namawia: „Bądź głupsze!”

Lecz co można poradzić, kiedy się ktoś uprze?

Kura martwi się bardzo i nad jajkiem gdacze,

A ono powiada, że jest kacze.

Kura prosi serdecznie i szczerze:

„Nie trzęś się, bo będziesz nieświeże”.

A ono właśnie się trzęsie

I mówi, że jest gęsie.

Kura do niego zwraca się z nauką,

Że jajka łatwo się tłuką,

A ono powiada, że to bajka,

Bo w wapnie trzyma się jajka.

Kura czule namawia: „Chodź, to cię wysiedzę”.

A ono ucieka za miedzę,

Kładzie się na grządkę pustą

I oświadcza, że będzie kapustą.

Nic się w świecie pod tym względem nie zmienia. Jajko jakoś zawsze jest mądrzejsze od kury; pozostaje nam chyba to zaakceptować i co najwyżej upominać kolejne pokolenia tak, jak to czynił Adam Asnyk:

Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy,

Choć macie sami doskonalsze wznieść;

Na nich się jeszcze święty ogień żarzy,

I miłość ludzka stoi tam na straży,

I wy winniście im cześć!

Tak dochodzimy, drogi Czytelniku, do tekstu dzisiejszej Ewangelii. Nie da się jej zrozumieć i właściwie odczytać, jeśli nie odwołamy się do całej wielkiej historii Izraela. Do doświadczenia tych wszystkich pokoleń, które poprzedziły narodzenie Zbawiciela i bardziej lub mniej świadomie Go oczekiwały. Chrystus Pan, przychodząc na świat, nie burzy wcale dawnego porządku, ale go wypełnia. Sam o sobie powie: „Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić” (Mt 5, 17). W Nim też osiągają swój szczyt dzieje Izraela. Wszystko, co działo się dawniej, tu symbolizowane przez dwie starotestamentowe postaci: Mojżesza i proroka Eliasza, wypełnia się w osobie Jezusa z Nazaretu. To ku Niemu wędrował Mojżesz w czasach exodusu, to o Nim prorokował Eliasz, kiedy wiara w jednego Boga niemal zanikła w sercach Żydów. Obaj wiele wycierpieli dla imienia Bożego i dla ocalenia narodu, dlatego mogą rozmawiać z Jezusem o zbliżającej się męce i śmierci, która ma ocalić nie tylko Izraela, ale całą ludzkość. Więcej jeszcze: Jezus jest nowym Mojżeszem. Mojżesz doprowadził Żydów do Ziemi Obiecanej, Jezus wprowadzi wszystkich, którzy będą w Niego wierzyć, do prawdziwej Ziemi Obiecanej, to jest do samego nieba. Mojżesz – jak to opisuje Księga Wyjścia – wstąpił na górę, wszedł w światło Boże, a towarzyszyli mu trzej kapłani: Aaron, Nadab i Abihu. Podobnie Jezus wchodzi na górę, a towarzyszą mu Piotr, Jakub i Jan. I podobnie jak w czasie tamtego spotkania promieniowało oblicze Mojżesza, tak Jezus przyodział się w nadziemską światłość. W starotestamentowym wydarzeniu Bóg objawił swoje święte imię, rzekł Mojżeszowi: „Jam jest Jahwe” – „Jam jest, który jest”. Tutaj odzywa się głos: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”.

Co to wszystko oznacza dla nas? – zapytasz rezolutnie, drogi Czytelniku. Już spieszę z odpowiedzią: Otośmy sami, przez własne grzechy, na powrót stali się niewolnikami. Zapominając o własnej historii, popełniliśmy wszystkie grzechy naszych przodków, owszem, i większych się dopuściliśmy. Nie było w nas nic z wiary Abrahama, który Bogu poświęcił wszystko, co miał, nawet syna. Potrzeba nam zatem nawrócenia. Potrzeba wyjścia z Egiptu pod wodzą Mojżesza. Trzeba, by powrócił na Synaj i znów włożył w nasze ręce tablice przykazań. Eliasz znów musi wejść na górę Karmel, aby zburzyć ołtarze fałszywych bogów, które sami pobudowaliśmy. Jednak czy to możliwe? Czy można powtórzyć raz przeżytą historię? Tak, lecz stanie się to tylko wówczas, gdy przyjdziemy do Jezusa. Gdy klękniemy u krat konfesjonału i odbędziemy swoją wewnętrzną wędrówkę ku prawdziwej wolności, lub jeśli z jakichś względów nie możemy tego uczynić, wzbudzimy w sobie żal za grzechy i będziemy czynili pokutę. Oto jest nasza wielkopostna droga na górę Przemienienia. Nasza droga ku wolności. Przeszli ją nasi przodkowie. Teraz jest nasz czas. Teraz my!

ks. Wojciech Jaźniewicz

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

II niedziela wielkiego postu

Rdz 15, 5–12.17–18; Flp 3, 17 – 4, 1; Łk 9, 28b–36

Hojny Bóg. Jedną z przyczyn duchowego odrętwienia jest przekonanie, że Bóg wymaga zbyt dużo, że nie jest to możliwe do wykonania. Jednocześnie człowiek, narzekając na swoją sytuację, nie chce i ucieka od możliwości jakiejkolwiek zmiany. Łatwiej jest narzekać na swój los, oskarżać Boga i bliźnich, niż zaryzykować; zresztą już starożytni stwierdzili, że przyzwyczajenie jest drugą naturą. Świadomość upływu czasu powoduje, że łatwiej przyjąć postawę biernego widza niż aktywnego uczestnika. Oczywiście może zdarzyć się tak, że człowiek zechce uciec w aktywizm, aby zapomnieć o rzeczywistości, tymczasem jedynie w realnym świecie Bóg przychodzi i zbawia.

Bóg każe zrobić Abramowi to, co wydaje się nieosiągalne; wielu chciałoby liczyć gwiazdy, aby tam szukać szczęścia. Abram nie liczy gwiazd, ale wierzy Bogu, wierzy w spełnienie swoich najgłębszych pragnień. Nie tylko doczeka się upragnionego potomka, ale stanie się ojcem wielu. Choć pewnie tego nie rozumie, będą go uznawać za ojca nie tylko ci związani z nim krwią, ale wszyscy wierzący. Bóg zawarł przymierze z Abramem i cierpliwie prowadził go ku nowej ziemi. Wierność przymierzu ze strony Boga jest zawsze pewna, z człowiekiem bywa różnie. Obraz składania ofiary przez Abrama wskazuje na jego wytrwałość, czuwanie przy złożonych darach, troskę o ich zachowanie; Bóg tego nie zapomina.

Ciało nie jest wrogiem. Wciąż jeszcze czasami powraca przekonanie, że ciało przeszkadza człowiekowi w drodze ku zbawieniu; można to uznać za przeciwwagę dla bezmyślnego kultu ciała. Św. Paweł, pisząc o ciele poniżonym i chwalebnym, zachęca do głębszego przemyślenia naszej sytuacji i naszej kondycji, która jest duchowo-cielesna. Jeśli czynimy ciało bogiem, stajemy się przeciwnikami Chrystusowego krzyża i nie da się tego w żaden sposób wytłumaczyć; ale dobrze odczytując wszystko, co otrzymaliśmy jako Boży dar, nic przed Bogiem nie musimy ukrywać ani niczego poza Nim adorować.

Ojczyzna jest silna, o ile silni są jej obywatele, a troska o jej rozwój wiąże się zawsze z odpowiedzialnym korzystaniem z daru wolności. Utrata czy zniewolenie ziemskiej ojczyzny jest zawsze bolesne dla jej synów i córek. Ojczyzna, o której słyszymy dzisiaj, jest w niebie, gdzie przebywa Chrystus; Jego wyczekujemy, aby przekształcił to, co przemijające i zniszczalne, w nieprzemijające i trwałe. Tylko On może uszlachetnić i uczynić pięknym to, co zachwyca jedynie chwilowo. Wyczekiwanie na Zbawiciela nie nuży i osłabia, ale wiąże się z radością odkrywania, że mamy dla kogo żyć, że Oczekiwany obdarzy wiecznością.

Jakiego Chrystusa widzę? Pobożni i gorliwi chcieliby zobaczyć Chrystusa jak najszybciej; uniknąć zmęczenia i niepewności oczekiwania, żmudnych poszukiwań, gdy grozi niebezpieczeństwo pomyłki. Wielu, patrząc na Pismo Święte, rezygnuje, ponieważ czują się bezsilni – tyle ksiąg, tak wiele niezrozumiałych historii i pogmatwanych ludzkich losów. Trudno wydobyć właściwy obraz Boga, czytając o zdarzeniach ociekających krwią. Stary Testament, który symbolizują Mojżesz i Eliasz, jawi się jako historia zbyt odległa; jednak jej zrozumienie jest znakiem, że pozwoliliśmy się prowadzić Bogu. Mojżesz wskazujący Prawo Boże i Eliasz, który obronił rodaków przed bałwochwalstwem i zdradą Boga, są blisko Jezusa, a ich rola w historii zbawienia poucza nas i zachęca, jak również oczyszcza od pokusy pozornych działań.

Jezus Chrystus nie przychodzi niespodziewanie – był On zapowiedziany i wyczekiwany. Nawet Apostołom trudno zrozumieć i rozpoznać Mistrza; pozwala im zobaczyć swoją chwałę, aby nie uciekli wobec „zgorszenia krzyża”. Duch Święty nakazuje posłuszeństwo Synowi Bożemu; milczenie nakazane przez Jezusa staje się trudną szkołą rozumienia Bożych planów. Chrystus w chwale przychodzi do pielgrzymów ziemi i przemienia ich, czyni chwalebnymi. Góry, na które wspinają się uczniowie za swoim Mistrzem, to droga oczyszczenia i uwolnienia od chęci wyznaczania samemu ścieżek prowadzących donikąd.

ks. Jerzy Swędrowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *