1 Krl 17, 10–16; Hbr 9, 24–28; Mk 12, 38–44
Wrzuciła wszystko, co miała
Czy to nie jest trochę przesada? Tak oddać wszystko? Lekką dłonią rzucić do skarbony całe swoje utrzymanie? Nie zastanawiała się nad tym, co będzie jutro? To wielka nieroztropność i aż dziw, że Pan Jezus może taki postępek pochwalać.
Jeśli tak myślisz, drogi Czytelniku, to pewnie masz rację, lecz ja przypominam sobie jeszcze słowa, które zapisał św. Paweł w Liście do Koryntian:„Czyż nie wiecie, (…) że już nie należycie do samych siebie? Za wielką bowiem cenę zostaliście nabyci. Chwalcie więc Boga w waszym ciele”(1 Kor 6, 19–20)! Może więc ta pobożna kobieta oddała po prostu Panu to, co i tak do Niego należało – całe swoje życie?
Trudno to zrozumieć nam, ludziom zapatrzonym w siebie, w swoje niezbywalne prawa, którzy powoli zaczynamy wierzyć, że kształt naszej teraźniejszości i przyszłości zależy wyłącznie od nas. Nam, którzy na ustach mamy hasła demokracji, samostanowienia, indywidualizmu, a przecież św. Paweł wciąż zwraca się i do nas z tymi samymi słowami:„Czyż nie wiecie, że już nie należycie do samych siebie? Za wielką bowiem cenę zostaliście nabyci. Chwalcie więc Boga w waszym ciele!”.
Po chwili refleksji stwierdzamy, że jest to ze wszech miar zdumiewająca wieść. Czy to bowiem znaczy, że nie jesteśmy już ludźmi wolnymi? Czy nie jesteśmy autonomiczni w swoich decyzjach? Co to znaczy, że nie należymy do samych siebie? Czy religia sprowadza nas do roli towaru, który kupuje się i swobodnie sprzedaje na targowisku, przy czym tak naprawdę nie jest ważna cena i kto bierze udział w tej transakcji? Ważne, że zostajemy sprowadzeni do roli niewolników, którzy nie mają już prawa do samych siebie. Przechodzimy w obce panowanie. Należymy do kogoś innego i całym życiem mamy służyć temu, który nas nabył. Czyż nie słusznie więc burzy się coś w człowieku tak, że pragnie krzyczeć: „A ja nie będę służył!”?
Tak to się oburzamy, a św. Paweł cierpliwie, już prawie dwa tysiące lat, powtarza swoje:„Czyż nie wiecie, że już nie należycie do samych siebie?”. A może…? Może szczęście człowieka polega właśnie na tym, by do kogoś należeć? By nie być tak rozpaczliwie samotnym? Może szczęście człowieka polega właśnie na tym, by móc zupełnie szczerze powiedzieć do kogoś, kogo się miłuje: Ja jestem Twój! Tylko Twój! Całym sercem i całą duszą, i całym ciałem Twój! Twój! I tylko Twój! Każdym oddechem, każdym poruszeniem Twój! Tu przypomina mi się taka urocza piosenka Michała Bajora, który śpiewał tak:
Zmiana uczuć w banał to historia znana, jakich sto.
Skoro czas pogania, trzeba w kilku zdaniach zamknąć ją.
Powie ta opowieść, co się może powieść parze z marzeń chociaż raz.
Żeby skończyć temat: miejsca akcji nie ma, tylko czas.
Razem chodzili do szkoły,
zbierali zapasy dwój,
na przerwie wyznał pod stołem:
„Ty jesteś moja, ja twój”.
Kiedy wieszcza streszczał, nauczyciel wrzeszczał i bił w stół,
wierzyć wciąż nie chcieli, że się da podzielić dwa na pół.
I skoro ich zdaniem zwrot „być zakochanym” nie odmienia się przez czas,
w siódmym niebie byli, zanim ukończyli siedem klas.
Potem niewesołe życie daje szkołę, a fortuna kołem toczy procent swój,
praca, ślub i dzieci, jedno, drugie, trzecie, i jedynki w szkole
zamiast dawnych dwój.
Wspólnych lat niemało szybko przeleciało, ciało się starzało,
ale dusza nie,
czas miłości szyfry złamał, lecz tej cyfry wciąż podzielić nie da się.
Jakoś im nie zbrzydła młodość, choć jej skrzydła strzępią się,
i tak rok po roku, chociaż ludzie wokół mówią, że
chyba wierzą w cuda, sądząc, że się uda, przecież zje ich nuda wnet,
„życie jest teatrem”, „przeminęło z wiatrem” itp.
Rzuca się w oczy na skwerze
ich ubrań niemodny krój,
łatwo domyślić się zwierzeń:
„Ja jestem twoja, ty mój”.
Siedzą w starym kinie lub przy starym winie, szepczą znów.
Chociaż czas poganiał, to nie zmienił w banał tamtych słów.
Więc nad grobem stojąc, już się go nie boją, tamta pani i ten pan,
i niech tak zostaną tamten pan z tą panią sam na sam.
Może to jest prawdziwe szczęście? Może polega ono właśnie na tym, by ofiarować siebie komuś drugiemu? Na tym, by oddać siebie raz na zawsze, na dobre i złe, aż do końca? W małżeństwie, nie na próbę, lecz aż do śmierci; w przyjaźni, którą rozumiemy jako coś ostatecznego? Czyż człowiek nie zdobywa poczucia własnej wartości właśnie wtedy, gdy staje się wartością nie tylko dla siebie samego, ale jeszcze dla kogoś, kto jest obok? A co, kiedy ten drugi jest samym wiekuistym Bogiem?
Patrząc na własne istnienie, musimy uczciwie przyznać, że uważać siebie za ostateczny punkt odniesienia jest tragikomiczne. Ledwo człowiek się rodzi, a już umiera, i tak naprawdę niewiele po nim na tym świecie pozostaje. Jak można myśleć o sobie w kategoriach absolutu? Nie można. Trudno zatem uwierzyć, że Ten, który jest Bogiem, myśli o nas poważnie. Trudo uwierzyć, że wybrał nas na swoje dzieci, ofiarując jednocześnie siebie jako wieczne dziedzictwo. Wziął nas? To nie jest wystarczająco trafne określenie. On nas odkupił. Pozwolił, by za cenę śmierci Syna Bożego to, co bezwartościowe, narodziło się po raz wtóry. To właśnie znaczą słowa wypowiedziane przez Jezusa w czasie pewnej nocnej rozmowy:„Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego”. „Jakżeż może się człowiek narodzić, będąc starcem?” – pyta Nikodem. Odrzekł mu Jezus: „Ty jesteś nauczycielem Izraela, a tego nie wiesz? Nie dziw się, że powiedziałem ci: Trzeba wam się powtórnienarodzić. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem” (por. J 3, 1–21).
Dane nam zostało nowe narodzenie. Zostaliśmy na nowo stworzeni w Duchu Świętym, a dokonało się to za wielką cenę. Wiedzieli o tym uczniowie Jezusa, dlatego w centrum wyznania wiary umieścili słowa: Pro nobis – za nas, w zastępstwie nas samych. Za nas został Chrystus ukrzyżowany, za nas umarł, wziął na siebie to, co należało się nam. Pisze o tym dzisiaj autor Listu do Hebrajczyków, stwierdzając, że Chrystus „raz jeden ukazał się teraz na końcu wiekówna zgładzenie grzechów przez ofiarę z samego siebie. A jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak Chrystus raz jeden był ofiarowany dla zgładzeniagrzechów wielu, drugi raz ukaże się nie w związku z grzechem, lecz dla zbawienia tych, którzy Go oczekują” (Hbr 9, 26–28).
Pojednanie z Bogiem nie dokonuje się zatem gdzieś poza Jego sprawiedliwością. Nie jest też dziełem samego człowieka, który uderzy się w piersi, przeprosi Boga i rzecz uważa za załatwioną. Bóg traktuje poważnie zarówno swoje słowo, jak i człowieka, z którym wchodzi w pełen miłości dialog. Dlatego też płaci wysoką cenę za jego życie wieczne. Nie tylko darowuje nam dług, jaki zaciągnęliśmy przez swoje grzeszne postępowanie, ale jeszcze bierze na siebie to, czego nie możemy zapłacić. Ofiaruje samego siebie w swoim Synu i bierze na siebie śmierć, którą my winniśmy zginąć na wieki. Są tylko dwa rozwiązania dramatu, który nazywamy życiem: należeć do Boga, który płaci za nas najwyższą cenę, albo samotnie zginąć w otchłani. Wiedziała o tym uboga wdowa, która oddała Panu Bogu wszystko, co miała. Powierzyła Mu całe swoje życie. A Ty?
ks. Wojciech Jaźniewicz
++++++++++++++++++++++++++++
XXXII niedziela zwykła
1 Krl 17, 10–16; Hbr 9, 24–28; Mk 12, 38–44
Uwierzyć w Bożą opiekę. Kiedy wydaje się nam, że słowo Boże jest nam zbędne, że sami lepiej wiemy, co czynić, warto zapytać siebie, ile jesteśmy gotowi oddać bezinteresownie bliźniemu. Nie chodzi wcale o naiwność, ale o dzieła, które służą innym. Prorok Eliasz za czasów wielkiej suszy przychodzi do Sarepty Sydońskiej i prosi ubogą wdowę o chleb. Prosi tę, która jako wdowa nie ma żadnego zabezpieczenia, w dodatku jest cudzoziemką, zatem trudno, aby usłużyła Żydowi. Jej ubóstwo jest tak wielkie, że odrobina mąki i oliwy wystarczy tylko na przygotowanie ostatniego posiłku dla niej i jej syna, później zaś pozostanie im oczekiwanie na śmierć.
Eliasz zapowiada: „Nie bój się (…). Dzban mąki nie wyczerpie się i baryłka oliwy nie opróżni się aż do dnia, w którym Pan spuści deszcz na ziemię”. Uboga wdowa uwierzyła i spełniło się słowo proroka. Żywa wiara nie jest nigdy naiwnością, ale darem od samego Boga; nie uda nam się jej wymierzyć ani zaplanować jej rozwoju. Pan Jezus wielokrotnie pokazywał uczniom, jaką moc ma wiara. Mówił do chorych i strapionych o los swoich bliskich: nie bój się, tylko wierz. Módlmy się ciągle o umocnienie w wierze, módlmy się za siebie i za innych.
Jezus zawsze wstawia się za nami. Możemy być pewni, że Bóg nigdy nie odmówi nam swoich darów. Jezus Chrystus wstąpił do nieba, aby tam wstawiać się za nami. On nie potrzebuje już świątyni zbudowanej ludzkimi rękami – takich świątyń potrzebujemy my, aby korzystać z Jego jedynej ofiary. Trzeba nam umieć docenić możliwość korzystania z sakramentów; tylu ludzi na świecie oczekuje na Mszę św., a bywa, że za uczestnictwo w Eucharystii muszą zapłacić nawet cenę życia.
List do Hebrajczyków pokazuje drogę każdego z nas: „A jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak Chrystus raz jeden był ofiarowany dla zgładzenia grzechów wielu”. Te słowa upewniają nas o naszej sytuacji; kiedyś przyjdzie śmierć i sąd, ale nie jesteśmy bezradni. Jezus wstawia się za nami, ale musimy się przygotować na Jego powtórne przyjście. On już teraz chce, abyśmy korzystali z owoców Jego zbawczej męki. Nasza doczesna egzystencja nie jest przygotowywaniem się na śmierć, ale na życie wieczne, zatem już teraz potrzeba nam korzystania z łaski.
Co daję Bogu. W Biblii znajdziemy złotą zasadę, która mówi, że powinniśmy ludziom czynić to, czego sami od nich oczekujemy. To wydaje się zdroworozsądkowe, ale przecież każdy zdaje sobie sprawę, że zwykle oczekujemy, iż ludzie będą nam czynili lepiej, niż my im czynimy, oczekując premii za samą naszą obecność. Czy zatem potrafimy się odwdzięczyć Bogu za Jego dobrodziejstwa, za to, że daje swojego Syna, aby nas zbawił? Przecież tak często postępujemy tak, jakby to Bogu tylko powinno zależeć na naszym zbawieniu, a nie nam samym.
Słyszymy dzisiaj słowo Jezusa, który mówi: „Strzeżcie się uczonych w Piśmie”. Dziwna rzecz, przecież znający słowo Boga powinni dzielić się nim z otwartym sercem. Jezus jednak wytyka im fałsz i wyniosłość. Wielkim grzechem jest lekceważenie Bożych darów, przecież otrzymujemy je bez żadnej naszej zasługi. Czuwajmy nieustannie nad swoim sumieniem, aby nie przyzwyczaiło się słuchać naszego głosu i nie wyparło głosu samego Boga. Jezus każe strzec się tych, którzy nie żyją słowem Bożym, ale pokazuje także tych, którzy potrafią żyć wiarą na co dzień. Koło skarbony świątynnej przechodziło wielu i wrzucało wiele; Jezus zwraca uwagę tylko na jedną ubogą wdowę, która wrzuciła najwięcej. „Wdowi grosz” jest znakiem wielkiej miłości; obyśmy go dobrze odczytali.
ks. Jerzy Swędrowski
++++++++++++++++++++++++++++++++++
XXXII niedziela zwykła
1 Krl 17, 10–16; Hbr 9, 24–28; Mk 12, 38–44
Sprawa Chrystusa to film oparty na książce będącej historią dziennikarskiego śledztwa. Czy to tylko kwestia wiary, czy też da się udowodnić, że Chrystus zmartwychwstał? Lee Strobel, uznany dziennikarz śledczy „Chicago Tribune”, jako ateista jest przekonany, że obali centralny punkt chrześcijańskiej nauki. Swoje działania prowadzi uczciwie, zgodnie ze sztuką, wykorzystując te same metody, których używał przy tworzeniu najważniejszych reportaży, przynoszących mu uznanie i prestiżowe nagrody. Im głębiej postępuje w swoim dochodzeniu, tym bliżej jest szokującej dla niego prawdy. Po rozmowach z teologami, lekarzami, psychologami i antropologami zrozumiał, że wiara jest racjonalna. Dziś jest wziętym pastorem i ewangelizatorem. Mógłby powtórzyć za św. Pawłem słowa Listu do Tymoteusza: Jezus Chrystus „udzielił nam wiecznego pocieszenia i dobrej nadziei”. Patrząc na swe wcześniejsze życie, mógłby też zacytować stwierdzenie: „nie wszyscy mają wiarę”. To doświadczenie Apostoł Narodów zebrał już na Areopagu. Karol Wojtyła, idąc jego śladami, w Kazaniach na Areopagu (nr 2) pisał, jak Paweł w Atenach głosił głównie prawdę o Bogu Stwórcy. Poganie słuchali go aż do momentu, gdy zaczął mówić o zmartwychwstaniu. „Zaczyna od tego, co łączy, a nie dzieli. Choć odrzucą prawdę o Zmartwychwstaniu, może do niej dlatego później wrócili, bo mogli przypomnieć sobie to, na co wspólnie najpierw się godzili”.
Idea zmartwychwstania nie była obca Staremu Testamentowi. Kiedy współcześnie stoimy przed jerozolimską menorą, umieszczoną przed gmachem Knesetu, przypatrując się płaskorzeźbom przedstawiającym sceny z historii Izraela, uderza nas obraz, który zajmuje miejsce środkowe, na głównym pniu menory. Płaskorzeźba przedstawia proroka Ezechiela, biegnącego z rozwianym płaszczem przez pole usiane wysuszonymi kościotrupami. Jest to ilustracja do wizji ożywienia kości (Ez 37, 1–14). Innym przykładem może być Daniel w jaskini lwów. Scenę tę namalował znany flamandzki artysta Peter Paul Rubens. Daniel za wierność Bogu zostaje przez króla perskiego Dariusza wrzucony do jaskini lwów. Skulony, ze złożonymi rękoma, z głową wzniesioną do nieba modli się do Boga o ocalenie. Nadzieję daje jasne, błękitne niebo na samej górze obrazu. To, że można je zobaczyć, oznacza, iż jaskinia została już otwarta i król zaraz uwolni Daniela. Odsunięty kamień chrześcijanom zawsze kojarzył się z zapowiedzią Zmartwychwstania. Dziś czytamy relację z męczeńskiej śmierci braci wyrażających wiarę w zmartwychwstanie w Drugiej Księdze Machabejskiej: męczennicy „mogą pokładać nadzieję w Bogu, że znów przez Niego zostaną wskrzeszeni”.
Tę wiarę umacnia w dzisiejszej Ewangelii Chrystus: „Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych”. O tej wierze świadczą liczne nagrobki chrześcijańskie. W Hanowerze na cmentarzu pewną atrakcją turystyczną był otwarty grób zmarłej w 1782 roku Henrietty von Rüling. Chociaż grób nosi napis: „Tego na wieki kupionego grobu nigdy nie wolno otwierać”, to u jego podstawy zakorzeniła się brzoza i wzrastając przez lata, podniosła niezwykle ciężką pokrywę. Chrześcijanie zrozumieli to wydarzenie symbolicznie, że drzewo Krzyża otwiera wszystkie, nawet najcięższe groby. W Ameryce młody Benjamin Franklin w 1728 roku zaprojektował bardzo oryginalny napis na swoim grobie: „Tu spoczywa oddane robakom ciało Benjamina Franklina drukarza. Jak oprawa starej książki, z której karty zostały wydarte, a złocenia i tytuły wygładzone. Ale mimo to dzieło nie zginie, bo wyjdzie, jak zawsze wierzył, w nowym i lepszym wydaniu, przejrzanym i poprawionym przez Autora”. Choć czasami mówimy o grobach bliskich, że są miejscami „wiecznego spoczynku”, to przecież wierząc w zmartwychwstanie, wiemy, że nie będą tam wiecznie spoczywać. Nasze modlitwy zostaną wysłuchane przez Boga. Bł. Karol de Foucauld uczył: „Każda modlitwa zostaje wysłuchana, choć czasami człowiekowi się wydaje, że nie, gdy Bóg obdarowuje czymś większym, niż się prosiło. Modlimy się o zdrowie ciała, a Bóg daje zdrowie duszy”. Gdy Go proszą, by uzdrowił Łazarza, czeka dwa dni. Nie uzdrawia go, bo chce go wskrzesić. Nie uzdrawia nas i nie wskrzesza naszych bliskich, ale daje nam zmartwychwstanie, a to o wiele więcej. Rzeczywiście, Bóg obdarowuje nas zawsze czymś większym.
ks. Wojciech Zyzak