Jr 31, 7–9; Hbr 5, 1–6; Mk 10, 46–52
ODMIANY ŚLEPOTY
1. Pewna żydowska anegdota opowiada o biednym polskim Żydzie, który na wieść o cudotwórcy przywracającym niewidomym wzrok ziołami, postanowił się do niego udać, chociaż miał zdrowe oczy. Nasunął czapkę głęboko na oczy, wsparł się na białej lasce ślepca i ruszył w drogę. Tuż za wsią spotkał znajomego, który zaczął dociekać, po co zdrowemu wizyta u lekarza przywracającego wzrok. W odpowiedzi usłyszał: „Jakiś ty nierozumny, nic nie pojmujesz? Rabin uczy, że gdy staniemy przed Najwyższym, to oślepniemy, taki bije od Niego blask. Wezmę więc z sobą zioła na to spotkanie, gdy oślepnę, one sprawią, że znów przejrzę. Trzeba się zabezpieczyć…”.
Człowiek przez całe wieki troszczył się o wzrok, wiedząc, że ten zmysł zapewnia mu najpełniejszy kontakt ze światem wokół niego. Gdy zaczynał widzieć nieostro, słabo, czynił wszystko, co możliwe, by odzyskać wzrok. Czasem bowiem człowiek jest całkiem ślepy, niekiedy dostrzega tylko niektóre barwy, a czasem widzi to, czego nie ma – jakąś fatamorganę, o której przyzwyczaił się mniemać, że stanowi jedyną, wiążącą dla wszystkich rzeczywistość. „Odzyskać wzrok” to czasem znaczy przywrócić elementom świata właściwe proporcje, poukładać je na nowo, dostrzec to, co dotąd nie było zauważane, czy zarejestrować całą gamę złożonych barw i odcieni.
Soczewka oka ludzkiego ok. 40 roku życia w naturalny sposób twardnieje i oko nie dostrzega już dokładnie bliskich obiektów (tzw. presbyopia, starczowzroczność). Wynalezienie okularów pod koniec XIII wieku w Pizie było dla ludzi wielkim dobrodziejstwem. Ponad dwukrotnie wydłużyło okres aktywności zawodowej wykwalifikowanych rzemieślników, zwłaszcza wykonujących skomplikowane i precyzyjne zadania: kopistów (których praca była nie do przecenienia, zanim wynaleziono druk), lektorów, lutników, ślusarzy, tkaczy i innych. W połowie XV wieku, głównie w Wenecji i Florencji, wyrabiano już tysiące par okularów, ze szkłami wklęsłymi i wypukłymi, dla krótkowidzów i dalekowidzów. Klienci mogli kupować okulary z całym zestawem szkieł, które z czasem mogli wymieniać. Okulary zapoczątkowały tworzenie kolejnych narzędzi, coraz bardziej precyzyjnych: mikrometru, teleskopu i mikroskopu (ok. 1600 roku w Niderlandach). Każde z nich przypominało, jak ważne są dla człowieka oczy i dobry wzrok.
2. Gorzej, gdy ślepota człowieka ma podłoże ideologiczne. Wówczas o przywrócenie właściwego widzenia spraw jest bardzo trudno. W 1954 roku myśliciel francuski Jean-Paul Sartre był z wizytą w Rosji Sowieckiej. W serii artykułów dla dziennika „Liberation” kreślił obraz Kraju Rad. Pisał m.in.: „W ZSRR panuje całkowita wolność krytyki. Położenie obywateli radzieckich stale się polepsza w tym społeczeństwie kroczącym do przodu (…). W ZSRR panuje pełna emancypacja kobiet”. Pisał to w czasie, gdy 12 mln obywateli radzieckich odbywało kary w łagrach na Syberii, a kobiety zmuszane były do ciężkich prac w kopalniach, na drogach czy na budowie. Kłamliwe opisy sytuacji w Związku Radzieckim rodziły błędny obraz totalitarnego kraju, zacierały właściwe widzenie komunizmu na Zachodzie.
Obecnie wielu badaczy wskazuje na pojawienie się „kultury autystycznej”, którą charakteryzuje ślepota na wiele aspektów życia ludzkiego. W syndromie „autystycznego dziecka”, opisanym po raz pierwszy w 1944 roku przez Leo Kannera, podkreśla się: 1) zatratę pierwotnej zdolności rozróżniania między materią ożywioną a martwą – współcześnie człowiek nierzadko jest traktowany jak przedmiot, a towarem staje się wszystko, nawet życie; 2) przywiązanie do martwych przedmiotów – chciwcy widzą dziś większą wartość w kapitale niż w przyjaźni i bliskości z innymi; 3) obsesyjną obserwację powtarzających się szeregów zdarzeń – fascynacja mediami elektronicznymi, grami komputerowymi czy danymi z Internetu z jednoczesnym zamknięciem się w sobie; 4) intensywne pragnienie bycia pozostawionym w spokoju, sprzeciw wobec każdej próby nawiązania normalnego ludzkiego kontaktu – atomizacja jednostek, zamknięcie oczu na potrzeby i sprawy innych, wycofanie się do własnej kryjówki. Ślepota tego typu ma rozległe kulturowe podłoże i rozlewa się szeroko na innych.
3. Rodzajem ślepoty duchowej jest także tworzenie na własny użytek alternatywnych światów, będących zwykłym wymysłem lub wynikiem zwrócenia się człowieka ku złu. Przykładem może być bezkrytyczna wiara w horoskopy (grec. hora – czas, scopos – obserwator), czyli wykresy konstelacji gwiazd w danym momencie, np. w chwili narodzin człowieka. Sporządza się je w celu zbadania jego losu, przepowiedzenia przyszłości, określenia jej charakteru. Wiążą się z fatalistyczną wizją człowieka pozbawionego wolności wyboru, zmuszonego do działania według układu ciał niebieskich, którym podlega. Wiara w horoskopy jest spuścizną starożytnych religii astralnych, które ciała niebieskie widziały jako bogów, decydujących o losie człowieka urodzonego pod daną gwiazdą – jako dominującą w chwili jego narodzin nad danym miejscem. Takie praktyki są bardzo rozpowszechnione: w Niemczech pod koniec XX wieku pracowało 90 tys. wróżbitów, astrologów i jasnowidzów – duchownych chrześcijańskich było natomiast 35 tys. W USA jest 10 razy więcej astrologów niż astronomów, a odsetek uczniów wierzących w astrologię wzrósł w latach 1978–1984 z 40 do 50 procent.
Skutki duchowe przyjęcia astrologii są bardzo poważne. Wskazuje się m.in. na utratę wolności w podejmowaniu decyzji przez jednostkę (poszukuje porady w horoskopie odnośnie do urlopu czy ślubu z partnerem spod danego znaku zodiaku). Podobnie w odniesieniu do przyszłości osłabia ona wolę człowieka, sieje niepokój, poczucie bezradności. Lekarstwem jest tylko przejrzenie.
ks. Andrzej Zwoliński
++++++++++++++++++
Jr 31, 7–9; Hbr 5, 1–6; Mk 10, 46–52
O tym, który przejrzał
Dzisiejsza Ewangelia ukazuje nam ostatnie chwile pobytu Jezusa w mieście Jerycho. Zaraz Nauczyciel z Nazaretu uda się w dalszą drogę do Jerozolimy – miasta świętego. Dla autorów natchnionych jest to wydarzenie symboliczne. Współczesny człowiek słucha tego opisu jak kroniki z podróży. Ot, wyszedł Jezus z Nazaretu, wstąpił do Kany Galilejskiej, potem zatrzymał się u Piotra w Kafarnaum, gościł u Łazarza w Betanii, a w końcu przyszedł też do Jerycha, by z kolei wyruszyć ku Jerozolimie. Tak myśli człowiek współczesny, wielki podróżnik po drogach świata, ale nie autor natchniony, który wędrówkę Jezusa opisuje w kategoriach symbolicznych. Co więc mówi nam dziś św. Marek?
Otóż powiada, iż Jezus był w Jerychu. Jerycho jest jednym z najstarszych miast świata i prawdopodobnie najstarszym istniejącym nieprzerwanie siedliskiem ludzkim, liczącym sobie już 11 tys. lat. Poza tym jest najniżej położonym miastem całej Ziemi Świętej, 260 m poniżej poziomu morza. Jest nazywane Miastem Palm i Miastem Pachnideł, a będąc cudowną oazą, jest niemal samowystarczalne i nie potrzebuje żadnej pomocy z zewnątrz. Jest przez to symbolem ziemi oddalonej od Boga i całego starego porządku, który trzeba zburzyć, aby w jego miejsce mogło pojawić się coś nowego.
Genialnie zrozumiał to Cyprian Kamil Norwid, czego wyraz dał w jedym z najpiękniejszych wierszy całej polskiej poezji, zatytułowanym Bema pamięci rapsod żałobny. Poeta przedstawia tam niezwykły orszak pogrzebowy wielkiego bohatera. Kondukt przechodzący przez świat nagle przeradza się w zwycięski marsz ku przyszłości. Budzi on narody z gnuśnego uśpienia i wiedzie ku chwale czasów przyszłych, ku nowemu szczęściu. By jednak mogło się tak stać, trzeba spełnić jeden warunek – zburzyć mury Jerycha. To dlatego orszak w wierszu Norwida woła:
I powleczem korowód, smęcąc ujęte snem grody,
W bramy bijąc urnami, gwizdając w szczerby toporów,
Aż się mury Jerycha porozwalają jak kłody,
Serca zmdlałe ocucą – pleśń z oczu zgarną narody…
Jerycho jest tutaj symbolem pozornego szczęścia i bezpieczeństwa, które musi się rozpaść, by człowiek zapragnął Boga. To dlatego właśnie w Jerychu spotykamy Zacheusza – bardzo bogatego celnika, ale biednego człowieka, który cały i bez reszty pogrążył się w sprawach ziemskich.
Dlatego też Jezus stawia pobitego podróżnego z przypowieści o dobrym Samarytaninie na drodze z Jerozolimy do Jerycha. Kto to bowiem widział, żeby iść taką drogą? Żeby oddalać się od miasta Bożego i kroczyć w stronę miasta niżej położonego i starego? To jasne, że na takiej drodze nic dobrego nie może człowieka spotkać.
Dziś Ewangelia mówi, że wszedł tam sam Jezus. Do miasta, które jest symbolem wszystkich naszych wiosek, miast i osiedli, miejsca, gdzie mieszkamy, wchodzi Zbawiciel, aby nas ratować, i właśnie tam, niemal w ostatniej chwili, zatrzymuje go Bartymeusz.
Także charakterystyka tej postaci doskonale wpisuje się w symbolikę miasta. Bartymeusz to ślepiec. Nic nie widzi. Nie dostrzega nawet tego, co jest bardzo blisko, tuż obok. Jest żebrakiem żyjącym z łaski tych, którym powodzi się lepiej. W końcu, w scenie, w której go poznajemy, widzimy go siedzącego, co oznacza, iż jego życie się zatrzymało. Poddał się. Czy może być ktoś bardziej godny pożałowania niż niewidomy żebrak opadły z sił?
Przychodzi Jezus i życie ślepca zaczyna się na nowo. Jezus prowokuje go do tego, by zerwał się na nogi i na oślep rzucił ku Temu, który daje nadzieję na inne życie.
Uzdrowiony ślepiec przywodzi mi na myśl, drogi Czytelniku, wielu ludzi, którzy we współczesnym Jerychu nie mogą zobaczyć tego, co w tym świecie jest naprawdę ważne. Między nimi jest niezwykła postać André Frossarda. Po raz pierwszy zetknąłem się z nim w 1983 lub 1984 roku, kiedy to rodzice przynieśli do domu jego książkę Nie lękajcie się. Rozmowy z Janem Pawłem II. Był to jeden z pierwszych wielkich wywiadów z papieżem Polakiem, choć przyznam, że wtedy bardziej urzekł mnie opis Ojca świętego na schodach bazyliki Piotrowej niż to, co mówił sam Karol Wojtyła.
Nieco później dowiedziałem się, kim był Frossard. Urodził się 14 stycznia 1915 roku we Francji. Z pochodzenia w połowie Żyd, syn Ludwika Frossarda, założyciela Francuskiej Partii Komunistycznej. Wychowywany był na ateistę i wroga religii, a szczególnie Kościoła katolickiego, który uważał za ostoję ciemnoty i zacofania. Od trzynastego roku życia czytał Woltera i Rousseau, co zaowocowało szczególnym rodzajem ateizmu. Sam wyróżnił kilka jego rodzajów, m.in.: ateizm filozoficzny, panteistyczny, naukowy, marksistowski oraz ostatni, o którym pisał tak:„Istnieje również ateizm najbardziej rozpowszechniony, który dobrze znam – to ateizm idiotyczny. Taki był mój ateizm. Ateizm idiotyczny nie stawia sobie pytań. Uważa za naturalne przebywanie człowieka na ognistej kuli pokrytej cienką warstwą suchego błota i obracającej się wokół swojej osi z prędkością ponaddźwiękową dookoła Słońca – czegoś w rodzaju bomby wodorowej, unoszonej przez miliardy lampionów (gwiazd) o zagadkowym pochodzeniu i nieznanym przeznaczeniu”.
W roku 1935 dwudziestoletni ateista André pracował w Paryżu jako początkujący dziennikarz. Światopogląd nie przeszkodził mu jednak zaprzyjaźnić się z Andrzejem Villeminem, praktykującym katolikiem. Pewnego razu pojechali obaj do centrum Paryża. Zatrzymali się przed kościołem, w którym odbywała się nieustająca adoracja Najświętszego Sakramentu. Villemin poprosił Frossarda, by poczekał na niego kilka minut, gdyż ma ważną sprawę do załatwienia w kościele. Po pewnym czasie zniecierpliwiony Frossard wszedł do świątyni. Stanął z tyłu, patrząc na klęczących ludzi, i próbował odnaleźć przyjaciela. Gdy spojrzał na główny ołtarz, ujrzał monstrancję z Najświętszym Sakramentem. Widział Go pierwszy raz w życiu. I nagle, w niewytłumaczalny sposób, poczuł, że wnika w niego jakaś tajemnicza moc, która uwalnia go od ślepoty spowodowanej przez ateizm. Ta moc dawała mu doświadczenie innego świata, bardziej rzeczywistego niż ten, który poznajemy zmysłami. Dane mu było słowo życia i nadprzyrodzoność bijąca od Chrystusa Eucharystycznego. Potem tak próbował opisać tamte chwile:
To jest inny świat o takim blasku i realności, że nasz świat wydaje się przy nim podobny do rozwiewających się cieni sennych marzeń. Tę nową rzeczywistość i prawdę widzę z ciemnego brzegu, na którym stoję. To jest ład we wszechświecie, a na jego szczycie jest Oczywistość Boga, która jest Obecnością i Osobą. Jeszcze przed sekundą zaprzeczałem Jej istnienia. Chrześcijanie nazywają ją „naszym Ojcem”. Doświadczam Jej łagodnej dobroci i łaskawości, której nie jest w stanie dorównać żadna inna. Łagodność ta jest zdolna przemienić każde ludzkie serce – również takie, które jest twardsze od najtwardszego kamienia. Temu wtargnięciu rzeczywistości Boga towarzyszy radość, która jest entuzjazmem uratowanego od śmierci, w samą porę wydobytego z oceanu rozbitka. Dopiero teraz uświadamiam sobie, w jakim błocie byłem pogrążony, i dziwię się, jak mogłem tam żyć i oddychać. (…) Stoję przed Nim jak dziecko, któremu przypadło w udziale szczęście otrzymania przebaczenia.
Tak ślepiec stał się widzącym, choć nigdy do końca nie zrozumiał, jak to się stało. Stwierdzał tylko: „W tym dniu stałem się katolikiem od stóp do głów, katolikiem ponad wszelką wątpliwość”. Tak padło Jerycho dawnego życia i przyzwyczajeń. Tak kolejny ślepiec odzyskał wzrok.
Drogi Czytelniku, podziękujmy dziś Bogu za nasze kościoły. Wchodzimy do nich i wychodzimy tak, jakby nic szczególnego się tu nie działo. Iluż jest między nami ślepców, którzy nie dostrzegają rzeczywistej obecności Boga w Najświętszym Sakramencie? Za nich i za siebie zanośmy dziś modlitwę zaczerpniętą z Ewangelii: „Panie, abym przejrzał!”. Bym wreszcie, jak André Frossard, zobaczył, że tylko Bóg istnieje, a wszystko inne jest zaledwie hipotezą.
ks. Wojciech Jaźniewicz
++++++++++++++++++++++
Jr 31, 7–9; Hbr 5, 1–6; Mk 10, 46–52
To, co fragment Listu do Hebrajczyków mówi o starotestamentowym arcykapłanie, możemy dziś zastosować do współczesnych księży. Również w Nowym Testamencie czasu Kościoła każdy kapłan może „współczuć tym, którzy nie wiedzą i błądzą, ponieważ sam podlega słabości. I ze względu na nią powinien tak za lud, jak i za samego siebie składać ofiary za grzechy”. Swego czasu w Polsce szerokie dyskusje wywołał film Wojciecha Smarzowskiego Kler. W krótkim czasie obejrzało go ponad 4 miliony widzów. Film pokazuje losy biskupa i trzech księży. Jest opisem pewnego zła w pigułce. Oglądając ten obraz, myślałem przez cały czas, że nie znam, nie doświadczyłem takiego Kościoła, choć o wszystkich grzechach tam pokazanych czytałem w mediach. Mamy tu do czynienia z mozaiką, w której ciemne kamyki rzeczywistości pozwoliły stworzyć mroczny obraz. Reżyser wybrał wilki w owczej skórze i tym ewangelicznym cytatem rozpoczął film. Zawsze warto w każdym wytworze kultury znaleźć coś pozytywnego. Również ten film utwierdza widza w przekonaniu, że ukazane postawy są złe. Poza tym pokazuje tragedię ludzi uwikłanych w grzech. Można się nawet wzruszać ich losem. Film przypomina, że ludzie krzywdzący innych często sami w dzieciństwie byli skrzywdzeni.
Wobec takich dramatów trzeba dziękować Bogu, jeśli miało się szczęśliwe dzieciństwo, a słońcem tego dzieciństwa była miłość matki i ojca, budząca takie zaufanie, że jako dziecko było się w stanie mówić z rodzicami o wszystkim. Czasy się zmieniają, otoczenie i wychowanie dzieci staje się coraz bardziej skomplikowane. Świat jest coraz bardziej niebezpieczny. Rodzice muszą często podejmować decyzje, czy budzić w dzieciach niepokój wobec zagrożeń za strony dorosłych, niszcząc naturalną dziecięcą spontaniczność wynikającą z pewnego prazaufania, podstawy zdrowych relacji międzyludzkich w dorosłości. Na wyciągnięcie ręki jest internet, który pozwala zobaczyć każdy rodzaj treści, często wysoce szkodliwych. Nie chodzi tu o moralizowanie. Ci młodzi ludzie, którzy są dziś wystawieni na wszystkie pokusy i niebezpieczeństwa, będą później rodzicami, księżmi i zakonnicami. Kościół hierarchiczny nie ma własnych „inkubatorów” powołań. Do seminarium i zakonu idą ludzie tak czy inaczej ukształtowani pośród dzisiejszego świata. Mówi o tym List do Hebrajczyków: „Każdy arcykapłan, spomiędzy ludzi brany, dla ludzi jest ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga”. Każdy człowiek ma jakąś zadrę w duszy po grzechu pierworodnym. Czasami jest ona tak wielka, że szuka się pomocy w Kościele, myśląc, że na służbie Bożej człowiek sobie z nią łatwiej poradzi. Jednak najczęściej tak nie jest, gdyż zadra w duszy zostaje.
W filmie Kler można wyróżnić dwa rodzaje postaci: grzeszników, w których działa sumienie, i ludzi niemoralnych, cynicznych. Papież Franciszek podczas jednej z homilii w kaplicy Domu św. Marty mówił bardzo jasno: „Grzesznicy tak, niemoralni nie!”. Tłumacząc tę myśl, pytał: „Jaka jest różnica pomiędzy grzechem a niemoralnością? Niemoralność to grzech, który nie zostaje przez nas rozpoznany i nie czyni nas pokornymi, który staje się systemem działania, przyzwyczajeniem, sposobem życia. Nie czujemy już potrzeby przebaczenia i miłosierdzia, ale sami usprawiedliwiamy siebie i nasze zachowania. Niemoralny to ten, kto grzeszy i nie żałuje, ten, kto grzeszy i udaje, że jest chrześcijaninem, a swoim podwójnym życiem demoralizuje, gorszy. Niemoralny nie zna pokory, nie uważa, by potrzebował pomocy, prowadzi podwójne życie. Nie należy traktować niemoralności tak, jakby była tylko kolejnym grzechem: pomimo iż często identyfikuje się niemoralność z grzechem, tak naprawdę są to dwie różne rzeczywistości, choć w pewnej mierze połączone. Grzech, przede wszystkim wówczas, gdy się powtarza, może prowadzić do niemoralności, jednak nie w wymiarze ilościowym – w tym sensie, by pewna konkretna liczba grzechów miała decydować o tym, że dana osoba staje się niemoralna – lecz raczej jakościowym: powstają przyzwyczajenia, które ograniczają zdolność kochania i prowadzą do poczucia samowystarczalności. Osobę niemoralną męczy proszenie o przebaczenie, zaczyna ona wierzyć, że nie musi już o nie prosić. W osobę niemoralną nie zmieniamy się nagle; proces upadku, w którym ześlizgujemy się coraz niżej, jest długi. Niemoralność nie jest czynem, ale stanem, stanem osobowym i społecznym, w którym ktoś przyzwyczaja się żyć. Niemoralność sprawia, że traci się poczucie wstydu, które strzeże prawdy, dobroci, piękna. Niemoralny często nie zdaje sobie sprawy ze swojego stanu, dokładnie tak jak ktoś, kto ma nieświeży oddech i nie czuje tego. Nie jest łatwo niemoralnemu wyjść z tej sytuacji dzięki własnym wyrzutom sumienia. Zwykle Pan zbawia taką osobę poprzez wielkie życiowe próby, sytuacje, których nie może ona uniknąć, a które przebijają budowaną powoli skorupkę, pozwalając w ten sposób wniknąć łasce Bożej”.
Nie chcemy być niemoralni, choć jesteśmy grzeszni, dlatego wołamy jak Bartymeusz, ślepy żebrak z dzisiejszej Ewangelii: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”.
ks. Wojciech Zyzak