Syr 27, 4–7; 1 Kor 15, 54b–58; Łk 6, 39–45
O tym, kim jesteśmy i jakie z tego wynikają konsekwencje
Bywają takie wydarzenia w historii świata, które całkowicie zmieniają jej bieg. Jednym z nich była z pewnością pierwsza wojna światowa. Definitywnie zakończyła la belle epoque, czyli szczęśliwy czas pokoju po wojnie francusko-pruskiej, naznaczony m.in. powstaniem i szybkim rozwojem takich cudacznych wynalazków, jak kino czy kabaret. W przeszłość odeszły cesarstwa Austro-Węgier, Prus, Rosji, pojawiły się za to nowe państwa. Obok wskrzeszonej po latach rozbiorów Rzeczypospolitej były to m.in. Węgry, Litwa, Łotwa, Estonia czy Finlandia. Przeminęły też bezpowrotnie kolorowe mundury żołnierzy, zastąpione przez praktyczne, choć pozbawione fantazji zielone uniformy.
Straszna to była wojna, w której życie straciło 8,5 miliona ludzi, a zniszczenia materialne i kulturalne są wciąż trudne do oszacowania. Lecz jak każda, nawet najstraszniejsza aktywność człowieka, także ona miała lepsze, bardziej ludzkie oblicze. To właśnie w czasie pierwszej wojny światowej walczący ze sobą żołnierze wyszli z okopów i w noc Bożego Narodzenia zaśpiewali wspólnie kolędę, a następnie na ziemi niczyjej składali sobie życzenia i wymieniali drobne podarunki, które wyjęli z otrzymanych od rodzin paczek. To w czasie tej wojny okrył się również nieśmiertelną sławą niejaki Józef Szwejk, pochodzący z Królewskich Vinohradów w Pradze sprzedawca psów, bohater powieści Jaroslava Haška.
Zabawne, że właśnie dobry wojak Szwejk przypomniał mi się, kiedy czytałem dzisiejszą Ewangelię. Dokładnie zaś przypomniała mi się historia jego niefortunnego aresztowania. Pamiętasz zapewne, drogi Czytelniku, jak to Szwejk przechadzał się w czasie prowadzonych działań wojennych brzegiem jakiegoś stawu. Traf chciał, że w tym samym czasie zażywał kąpieli zbiegły jeniec rosyjski, który widząc austrowęgierskiego żołnierza, uciekł w popłochu, nie troszcząc się przy tym o swój przyodziewek. Autor pisze, że „Szwejk był ciekaw, czy pasowałby mu rosyjski mundur leżący nad stawem pod wierzbami, więc rozebrał się i przywdział mundur nieszczęsnego zbiegłego nagusa”. W tym właśnie momencie dostrzegł go patrol złożony z samych Węgrów i aresztował, nie rozumiejąc nic ze Szwejkowych wyjaśnień. Aresztant podsumował swój los, pisząc na ścianie prowizorycznego więzienia takie oto słowa: „Tu nocował Józef Szwejk z Pragi, ordynans 11 kompanii marszowej 91 pułku, który jako kwatermistrz przez pomyłkę dostał się pod Felsztynem do niewoli austriackiej”.
Generał, który miał sądzić Szwejka, wobec zaistniałej sytuacji powie krótko: „To Czech, dezerter, który nas zdradził i poszedł na służbę do Rosjan. Będzie wisiał. Tymczasem wszakże dla formy ustalamy jego tożsamość, ale to nic nie szkodzi, bo wisieć będzie natychmiast, jak tylko nadejdzie odpowiedź telegraficzna”.
Przypomniała mi się ta historia, ponieważ dzisiejsza Ewangelia zbudowana jest wokół tematu tożsamości, to znaczy wizji samego siebie. Szwejk uważał się za wiernego poddanego najjaśniejszego pana i tylko okoliczności sprawiły, że nie mógł jasno udowodnić swego przywiązania do monarchy i bohatersko zginąć, jak to kiedyś wyznał: „Od tego jesteśmy żołnierzami, na to nas matki urodziły, żeby z nas był umundurowany kanonenfutter. Ale to przecież frajda nasza, ponieważ wiemy, że kości nasze nie będą próchniały nadaremnie. Polegniemy za najjaśniejszego pana i jego rodzinę, dla której wywalczyliśmy Hercegowinę”.
A Ty, drogi Czytelniku, zastanawiałeś się kiedyś nad tym, kim jesteś? Jaka jest Twoja prawdziwa natura? W której z postaw opisanych w dzisiejszej Ewangelii rozpoznajesz siebie? Pokornego ucznia, dobrego człowieka, czy może z pokorą uznajesz, że wciąż jesteś ślepcem, który widzi słabości bliźniego, lecz swoich dostrzec nie potrafi?
Św. Paweł w drugim czytaniu zachęca nas do odważnego pójścia za zmartwychwstałym Panem, do ofiarnego zaangażowania się w Jego dzieło. Oznacza to ni mniej, ni więcej naśladowanie Nauczyciela, uczynienie wszystkiego, by stać się takim jak On. By żyć Jego życiem, działać tak, jak On sam działa, i mówić to, co On sam by powiedział. To właśnie ma oznaczać przynoszenie dobrego owocu.
Muszą to być owoce bardzo konkretne, tak jak konkretne są owoce figowca i winorośli. Bycie chrześcijaninem to zatem nie tylko słowa, choć i te są ważne, ale sposób życia. Słowa są świadectwem tego, co dzieje się we wnętrzu człowieka. Chrześcijanin to ktoś, kto przynosi owoce w każdej sferze swojego życia. A więc najpierw we wspólnocie Kościoła, w której jest obecny, której służy tak, jak potrafi, uczestniczy w nabożeństwach, modli się sam i z innymi. Dalej te owoce muszą być widoczne w rodzinie, za którą bierze odpowiedzialność i cały poświęca się jej budowaniu i ubogacaniu, ożywiając ją co dzień duchem Chrystusowym. Owoce trwania w jedności z Chrystusem muszą być również obecne w sferze społecznej i politycznej, kształtowanej przez niego w oparciu o słowa Ewangelii i naukę moralną, na której straży stoi święty Kościół. Owoce muszą być widoczne. Cóż to za określenie: „wierzący i niepraktykujący”? Słusznie kiedyś abp Wiktor Skworc nazwał taki przypadek mianem „chrześcijanina bezobjawowego” i stwierdził: „Chrześcijanin bezobjawowy – to jednostka chorobowa! To nieraz wygodne, ale nieludzkie, czyli niesłużące ani nam, ani innym”.
Pewnie dlatego w Ewangelii według św. Mateusza Pan Jezus przypomina: „Nie każdy, który Mi mówi: »Panie, Panie!«, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie” (Mt 7, 21).
Z podobnym pouczeniem zwraca się do nas św. Jan w swoim liście: „Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą” (1 J 3, 18), a św. Paweł poucza dzisiaj: „Przeto, bracia moi najmilsi, bądźcie wytrwali i niezachwiani, zajęci zawsze ofiarnie dziełem Pańskim, pamiętając, że wasz trud nie będzie daremny” (1 Kor 15, 58).
Tak bez wątpienia działał sam św. Paweł, o czym opowiadają Dzieje Apostolskie. Po nawróceniu nie miał już czasu dla siebie, lecz całą energię poświęcił głoszeniu jedynej Prawdy, którą jest Jezus Chrystus.
A jak Ty działasz? Jakie przynosisz owoce? Jakie dajesz świadectwo o swojej wierze w Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał? To pytania na dzisiejszy rachunek sumienia. A na zakończenie jeszcze jedno przypomnienie o powinnościach chrześcijańskich, które kieruje do nas Kazimierz Brodziński, ranny pod Lipskiem porucznik wojsk Księstwa Warszawskiego:
We dnie i w nocy Bóg nad nami czuje
I wszystkie nasze uczynki spisuje.
By nas godnymi swego znalazł nieba,
To nade wszystko wykonywać trzeba:
Znaj Boga twego, chowaj przykazanie,
Gdyś źle popełnił, szczerze żałuj za nie.
Kochaj bliźniego, odpuść przewinienie,
Nie czyń mu krzywdy, miej czyste sumienie.
Rodzice dzieciom przykładem być mają,
Niechaj ich wiary i cnót nauczają.
Dzieci rodziców powinny szanować
I w ich starości z miłością ratować.
Niech swe przysięgi małżeństwo pamięta;
Skromność młodzieżą niechaj rządzi święta.
Niech tylko prawda z ust naszych wychodzi
I niech nasz język nikomu nie szkodzi.
Jeśliś pan, bądź podwładnym miłosierny;
Jeśliś poddany, bądź dla pana wierny.
Szanujmy zwierzchność swoją i krajową
I obyczajność chowajmy surową.
Toć powinności każdego człowieka!
Z nich obrachunek każdego z nas czeka.
Kiedy na Pańskie stanę zawołanie.
Błogo mi, jeśli takim mnie zastanie.
ks. Wojciech Jaźniewicz
++++++++++++++++++++++++++
1. Ewangelia dzisiejsza mówi o potrzebie, a nawet konieczności działania. Człowiek nie może trwać biernie, nie może nic nie robić, bo nawet kiedy wydaje mu się, że nic nie robi, w istocie zawsze wybiera coś lub kogoś. W życiu nie ma emerytury przed wybieraniem czy stawaniem po jednej czy drugiej stronie.
Nie ma trwałego zdrowia czy stałego dobrobytu. Nawet człowiek zdrowy musi ciągle zabiegać, aby nie zachorować. Nawet wytrawny kierowca musi uważać, aby nie spowodować wypadku albo uniknąć tego, który sprowokować może inny, nierozważny użytkownik drogi.
To samo z dobrobytem. Ktoś może mieć duże pieniądze, ale jedna zła inwestycja może kosztować go utratę całej jego fortuny, którą gromadził przez lata.
Życie zmusza do czujności. Nigdy bowiem nie wiadomo, z której strony uderzy przeciwnik, bo wiemy, że uderzy, nie wiemy jedynie, z której strony przyjdzie atak.
2. W dzisiejszej Ewangelii trzy terminy są wskazane jako ważne w życiu. Są nimi: poznawać (dobre i złe owoce); rozpoznawać (uczeń i nauczyciel) i wybierać – nie można wziąć wszystkiego, nie można mieć wszystkiego, trzeba wybierać.
Te trzy terminy wyznaczają trzy ważne postawy w życiu.
W życiu trzeba koniecznie poznawać, co jest dobre, a co złe. Nic nie jest obojętne. Nie ma rzeczy tylko dobrych czy tylko złych. Są jedne i drugie. Nic w życiu nie jest obojętne. Wszystko, co robimy lub czego nie robimy, ma określone konsekwencje dla życia indywidualnego czy zbiorowego.
Problem w tym, że coraz mniej uczymy się rozróżniać dobro od zła. Wielu wydaje się, jakby nie było to ważne, są przeświadczeni, iż nie ma obiektywnego dobra czy obiektywnego zła. Chrystus mówi tymczasem, że są dobre owoce i złe owoce – obiektywnie. Że nie zależy to od mojej sytuacji, że nie jest to coś subiektywnego, ale to rzeczywistość obiektywna.
Ale nie tylko trzeba uczyć się poznawać. Trzeba również rozpoznawać, odróżniać mistrza od ucznia.
Świat odszedł od mistrzów. Stracili na znaczeniu, zeszli w podziemia. Demokracja uczy, jakoby wszyscy byli równie ważni, mądrzy, znaczący. Podważa jakąkolwiek hierarchię. A przecież zdrowa, mądra, ewangeliczna hierarchia jest ważna. Mówi ona, że jest mistrz i że są uczniowie. Jest ten, kto mówi, i ci, którzy słuchają, ucząc się.
W wielu rodzinach zatracił się ewangeliczny podział na rodziców i dzieci. Raptem stali się dla siebie kolegami czy koleżankami. Nie ma też takiego podziału w szkole. Nauczyciel nie ma prawa wymagać od ucznia, on może jedynie przekazywać mu wiedzę, ale nie uczyć go, nie wychowywać, bo mówi się – że to nie jest obowiązek nauczyciela. On ma tylko wyłożyć swój przedmiot i nic innego.
W rodzinach i w szkole nie uczy się więc rozpoznawać, co jest dobre, a co złe, bo znikła kategoria mistrza.
Nawet Pan Bóg nie ma prawa nas uczyć – mówi dzisiaj wielu. On ma nam współczuć, być z nami, pomagać nam – realizować to, co sami zaplanujemy – bez Niego – ale nie do Niego należy mówić nam, co jest dobre, a co złe, co wybrać, a z czego zrezygnować.
Świat bez mistrza i bez ucznia jest światem, który się nie uczy mądrości. Nie korzysta z doświadczenia. Jest światem, który upada.
I trzecia postawa, o której mówi dzisiaj Jezus, to konieczność wybierania.
Nie mogę mieć wszystkiego. Nie mogę wziąć wszystkiego. Muszę dokonywać wyboru. Nie wszystko to, co było dawniej, jest dobre, jak również nie wszystko, co dzieje się teraz, jest jedynie dobre. I w przeszłości i w teraźniejszości są rzeczy, sprawy, wydarzenia dobre i mniej dobre. Trzeba więc nauczyć się wybierać.
Co znaczy wybierać? Oznacza w pierwszym rzędzie nie być zachłannym. Człowiek zachłanny chce mieć wszystko, dlatego nie wybiera. Chce gromadzić wszystko, bez wyjątku i bez rozróżnienia. Jest nienasycony, właśnie zachłanny.
Zachłanność jest źródłem zazdrości, bo gdy osoba zachłanna spostrzega, że ktoś ma więcej niż ona, zaraz chce ją pozbawić tego, co ma, i przejąć te dobra dla siebie.
Zachłanność rodzi wojny, bo ktoś ma wiele, ale chce jeszcze więcej. Nie zna granic posiadania. Chce więcej i więcej… Tak rodzą się wojny, prześladowania, konflikty zarówno między państwami, jak i poszczególnymi osobami czy rodzeństwem. Zachłanność jest głównym źródłem konfliktów.
Potrzeba zatem nauczyć się wybierać – coś odrzucać i coś innego brać i tego strzec.
3. Wreszcie Jezus mówi, że dobro owocuje i zło owocuje. Nic nie przepada. Mówi: „Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło”. Oznacza to, że do dobra trzeba dorastać, bo i zło dorasta w człowieku. Niekiedy okres wegetacyjny dobra czy zła trwa długo, ale jedno i drugie – przyjdzie czas – zaczyna „owocować”. Dobro owocuje dobrem, zaś zło – złem.
To ważne, co mówi Jezus. Trzeba się uczyć czy ćwiczyć w dobru, bo i zło ćwiczy się w złu.
Zdzisłąw Kijas OFMConv.
++++++++++++++++++++
Jądro ciemności to znane opowiadanie Josepha Conrada. Charles Marlow wspomina w nim czasy, gdy jako kapitan małego statku parowego popłynął rzeką Kongo w głąb afrykańskiej dżungli. Jednym z jego zadań było odnalezienie w głębi bagnistego lasu Kurtza, niesamowicie skutecznego agenta dostarczającego dużo kości słoniowej i innych cenionych towarów afrykańskich. Kurtz dał się uwieść otaczającej przyrodzie, która obudziła w nim najgorsze instynkty. Stał się kimś w rodzaju lokalnego kacyka, w okrutny sposób wykorzystującego swoją pozycję. Marlow podstępem wywozi Kurtza z wioski, ten jednak umiera w drodze powrotnej. Marlowowi pozostanie jedynie odwieźć raporty Kurtza do Europy i poinformować jego narzeczoną o śmierci ukochanego. By nie niszczyć jej iluzji o Kurtzu, Marlow kłamie, przekazując jej jego ostatnie słowa: „Jego śmierć – rzekłem, czując, że wzbiera we mnie głuchy gniew – była pod każdym względem godna jego życia. – A mnie przy nim nie było – szepnęła. (…) Byłem przy nim aż do ostatniej chwili – rzekłem drżącym głosem. – Słyszałem jego ostatnie słowa. (…) Niech mi je pan powtórzy – szepnęła rozdzierająco. – Potrzebuję – potrzebuję – czegoś – aby – aby – z tym żyć. O mało jej nie krzyknąłem: Czyż pani tych słów nie słyszy? Zmierzch powtarzał je naokoło uporczywym szeptem, szeptem, który zdawał się wzbierać groźnie jak szmer zrywającego się wiatru: »Ohyda! Ohyda!«. – Ostatnie jego słowa… abym miała z czym żyć – prosiła. – Czy pan nie rozumie, że ja go kochałam – kochałam – kochałam! Opanowałem się i wyrzekłem powoli: – Ostatni wyraz, jaki wymówił, to było pani imię. Usłyszałem lekkie westchnienie i naraz stanęło mi serce, zatrzymane przez straszliwy krzyk uniesienia, krzyk niepojętego tryumfu i niewypowiedzianego bólu: – Wiedziałam – byłam pewna! (…) Nie mogłem jej powiedzieć: byłoby się zrobiło za ciemno – beznadziejnie ciemno”. Kościół uczy nas, że kłamstwo zawsze jest obiektywnie złe i dobra intencja, jak pomoc bliźniemu, nie czyni ani dobrym, ani słusznym zachowania, które samo w sobie jest nieuporządkowane. Jednocześnie Katechizm Kościoła katolickiego (nr 2488) przypomina, że prawo do ujawniania prawdy nie jest bezwarunkowe, gdyż każdy powinien dostosowywać się do ewangelicznej zasady miłości braterskiej. W konkretnych sytuacjach wymaga ona rozstrzygnięcia, czy należy ujawniać prawdę temu, kto jej żąda, czy też nie.
Mędrzec Syrach w pierwszym czytaniu uczy: „Jak o uprawie drzewa świadczy jego owoc, tak mowa o zamyśle serca człowieka”. Świadczy o tym zwłaszcza sytuacja, gdy wprawdzie nie kłamiemy, ale powtarzamy plotki, które niszczą czyjeś dobre imię. Jak pisał Leopold Tyrmand w powieści kryminalnej Zły: „plotka rośnie na drożdżach bezsensu”. Papież Franciszek opowiedział kiedyś dowcip o proboszczu, który miał w parafii plotkarkę, mówiącą o wszystkich i o wszystkim. Mieszkała tak blisko kościoła, że z okna mogła widzieć ołtarz. Przychodziła codziennie na Mszę, a przez resztę dnia obmawiała innych. Raz zachorowała i zadzwoniła do proboszcza, żeby jej przyniósł Komunię, bo leży w łóżku z gorączką. Proboszcz odpowiedział: „Nie martw się, masz tak długi język, że sięgniesz tabernakulum”. Po tym papież dodał, że plotkarz jest jak terrorysta. Przychodzi, rozmawia z kimś, rzuca bombę i spokojnie sobie odchodzi. Tymczasem Chrystus w Ewangelii ostrzega: „Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta”.
W Polsce w związku z pandemią szeroko dyskutowano o tym, czy można przyjmować Komunię na rękę. Św. Cyryl Jerozolimski w IV wieku uczył: „Podchodząc, nie wyciągaj płasko ręki i nie rozłączaj palców. Podstaw dłoń lewą lub prawą niby tron, gdyż masz przyjąć Króla”. Obszernie na ten temat wypowiedział się papież Benedykt XVI: „Naprzód trzeba powiedzieć, że obydwa sposoby są dopuszczalne. Może ktoś zapytać: czy tolerancja jest tu na miejscu? Otóż wiemy, że aż do IX wieku Komunię św. przyjmowano na stojąco, do ręki, co nie znaczy, że tak miało pozostać na wieki. Albowiem piękno i wielkość Kościoła polega na tym, że rośnie, dojrzewa i Tajemnicę pojmuje coraz to głębiej. W tym sensie nowe formy powstające po IX wieku mają jako wyraz czci dla Najświętszego Sakramentu swoje pełne uzasadnienie. Z drugiej strony musimy jednak powiedzieć, że jest rzeczą niemożliwą, aby Kościół do IX wieku, więc przez 900 lat, przyjmował Eucharystię niegodnie. Czytając teksty ojców Kościoła, widzimy, z jaką czcią i gorącością ducha przyjmowano Komunię. (…) Wyciągnięta i otwarta ręka staje się znakiem postawy człowieka wobec Chrystusa: człowiek rozwiera przed Nim szeroko swe serce. Zważywszy to wszystko, dochodzimy do przekonania, że jest rzeczą fałszywą spierać się o tę lub ową formę. Nie powinniśmy zapominać, że nie tylko nasze ręce są nieczyste, lecz także nasz język, nasze serce; że językiem grzeszymy często więcej niż rękoma. Największym ryzykiem podjętym przez Boga i równocześnie wyrazem Jego miłosiernej miłości jest to, że nie tylko ręce i język, lecz także i nasze serce może Go dotykać”.
ks. Wojciech Zyzak