Mi 5, 1–4a; Hbr 10, 5–10; Łk 1, 39–45
O przyjaźni
„Powstawszy tedy Maryja w one dni, udała się spiesznie w okolicę górzystą do miasta judzkiego. I weszła do domu Zachariasza…” (Łk 1, 39–40).
Bywa, drogi Czytelniku, że wsłuchując się w Łukaszowy opis tych pospiesznych odwiedzin, zastanawiam się, co też mogło być ich powodem. I nie chodzi mi tu bynajmniej o wielką teologię biblijną, bo tę trochę znam.
Wiem, że Ojcowie Kościoła uważali, iż samotna wizyta Maryi u małżeństwa spodziewającego się rychłych narodzin potomka podkreśla fakt, że pozostała dziewicą. Znam także temat ascetyczno-etyczny, ulubiony przez kaznodziejów, a dotyczący obowiązku pomocy starszej, brzemiennej krewnej. Św. Ambroży w pobożnym dziele De virginibus pisze np.:
Jak serdeczna jest ta relacja między krewnymi. Pismo Święte mówi, że gdy Maryja poczuła się wybrana przez Boga, wzrosła ogromnie w pokorze i szybko udała się w góry do krewnej Elżbiety, jednak nie po to, by się upewnić co do owocu swego łona, bo już uwierzyła w zapowiedź. „Błogosławiona, która uwierzyła”. Maryja pozostała u Elżbiety około trzech miesięcy: w tak długim czasie chciała nie tyle utwierdzić się w wierze, ile ćwiczyć w miłosierdziu.
A zatem cała ta historia ma nas zachęcać do pomocy ludziom tego potrzebującym.
Rozumiem doskonale, że pisząc odczytywane dziś słowa Ewangelii, św. Łukasz ukazuje Maryję jako nową Judytę, która pokonuje wrogów Izraela. W czasach babilońskich król Nabuchodonozor, człowiek potężny i mściwy, wysłał całą armię pod wodzą Holofernesa, by zdobył nowe ziemie, w tym terytorium Izraela. Wojsko dotarło do żydowskiego miasteczka Betulii. Mieszkańcy zabarykadowali się w jego murach, a ich los zdawał się przesądzony. Wtedy to pojawiła się Judyta, Żydówka okryta potem legendą odwagi i męstwa. Zaoferowała, że pójdzie do obozu wroga i sama pokona ich dowódcę. Faktycznie dotarła do namiotu Holofernesa i… powiedzmy, że złożyła mu pewne dwuznaczne propozycje. Spragniony rozrywek żołnierz przyjął ofertę, zaś dzielna niewiasta upiła mocarza i już bez większego trudu obcięła mu głowę. Ten niecodzienny łup zapakowała do torby i wróciła do miasta. Wroga armia uciekła, a jeden z mieszkańców Betulii, Ozjasz, przywitał Judytę słowami: „Błogosławiona jesteś, córko, przez Boga Najwyższego, spomiędzy wszystkich niewiast na ziemi, i niech będzie błogosławiony Pan Bóg, Stwórca nieba i ziemi” (Jdt 13, 18).
Łukasz podobne słowa wkłada w usta witającej Maryję Elżbiety, która mówi: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona” (Łk 1, 42). Pierwsza część zdania wysławia odwagę Maryi i nazywa ją drugą Judytą. Judyta zmiażdżyła głowę Holofernesa, Maryja głowę węża, dlatego śpiewamy w Godzinkach: „O mężna białogłowo, Judyt wojująca, / Od niewoli okrutnej lud swój ratująca”.
O czym jeszcze mówi tu autor natchniony? Niektórzy twierdzą, że historia Judyty i Holofernesa jest ostrzeżeniem dla mężczyzn, by nie pili za dużo wina w towarzystwie pięknych kobiet, bo łatwo mogą stracić głowę. I owszem, ale jest tu jeszcze coś ważniejszego. Ozjasz mówi Judycie: „błogosławiony Pan Bóg, Stwórca nieba i ziemi”; Elżbieta zaś do Maryi: „Błogosławiony owoc żywota Twojego”. Oto wyznanie wiary: najpiękniejszy owoc życia Matki, Jej ukochany Syn, jest prawdziwym Bogiem, Panem świata i jego Stwórcą.
Co jeszcze wiem o tej Ewangelii? Choćby to, że kolejne słowa Elżbiety: „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?” (Łk 1, 43), też są wzięte niemal dosłownie ze Starego Testamentu. Tym razem trzeba się przenieść do czasów króla Dawida, czyli ponad dziewięć wieków przed Chrystusem. Pewnego pogodnego dnia Izraelici przeżywają wielkie święto. Do Jerozolimy ma przybyć Arka Przymierza. Naprzeciw Arki, która jest widomym znakiem obecności Boga wpośród Jego ludu, wychodzi król i trzy tysiące najdzielniejszych wojowników. Dawid idzie pierwszy i tańczy przed Panem przy śpiewie pieśni oraz dźwiękach cytr, harf, bębnów, grzechotek i cymbałów. Nagle woły ciągnące wóz z Arką szarpnęły się, a świętość prawie spadła na ziemię. Wówczas człowiek imieniem Uza wyciągnął rękę i podtrzymał ją. W tejże chwili padł martwy, bo nie można doświadczyć obecności Boga i pozostać przy życiu. Wielkość majestatu Wszechmocnego odbiera dech i zatrzymuje serce. Widząc, co się dzieje, przelękli się Żydzi Boga, a najwięcej wystraszył się sam król, który zakrzyknął: „Jakże przyjdzie do mnie Arka Pańska?” (2 Sm 6, 9).
Zdecydowano, że Arkę wprowadzi się do stolicy dopiero wówczas, gdy będzie gotowa świątynia. Tymczasem miała pozostać w domu niejakiego Obed-Edoma z Gat i jak mówi Pismo: „Arka Pańska pozostawała w domu Obed-Edoma z Gat przez trzy miesiące” (2 Sm 6, 11).
Podobna sytuacja ma miejsce na progu domu Elżbiety. Wybiega ona ze swej izby na spotkanie Maryi i woła jak Dawid: „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”. Innymi słowy, Maryja jest tą, która nosi w sobie obecność samego Boga. Jest monstrancją, czy właśnie Arką Przymierza – znakiem bliskości Stwórcy. I to określenie znajduje się w Godzinkach, w których śpiewamy: „Witaj, Arko Przymierza”. Jest to nowe imię Maryi, które wymieniamy też w Litanii loretańskiej, gdy mówimy: „Arko Przymierza – módl się za nami”.
To tylko kilka teologicznych motywów obecnych w dzisiejszej Ewangelii. Znam je, rozumiem, lecz, ku zgorszeniu uczonych biblistów, których serdecznie pozdrawiam, jeśli sięgnęli po tę książkę, przyznam, że intryguje mnie coś innego. Coś, o czym milczą uczone traktaty, a mianowicie: czy Maryja myślała o tym wszystkim, gdy mówiła Józefowi, że musi iść do Ain Karim, do Elżbiety i Zachariasza? Gdy pakowała pospiesznie najpotrzebniejsze rzeczy i zerkała przez ramię na machającego na pożegnanie Józefa? Raczej wątpię. Dopiero wiele lat później Duch Święty natchnął Łukasza, by ten zinterpretował wydarzenie nawiedzenia w świetle wiary i Pisma Świętego. Tamtego dnia, gdy Maryja wyruszała, wszystko wyglądało zgoła inaczej. Była młoda, kilkunastoletnia dziewczyna, na którą zwaliły się sprawy wielkie, tajemne i niezrozumiałe. I musiała się jakoś w tym wszystkim odnaleźć. Musiała podjąć bardzo konkretne decyzje. W momencie Zwiastowania całkowicie oddała się Bogu i Jego planom. Boski wysłannik usłyszał Jej odpowiedź na niebiańskie orędzie: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1, 38).
Ale wysłannik odszedł, a Ona pozostała sama ze swoją Tajemnicą. Nie wiadomo nawet, jak to powiedzieć Józefowi. Jak wytłumaczyć to, co niewytłumaczalne, i wyjaśnić niewyjaśnialne? I co dalej?
Może poczuła się nagle osamotniona ze swoim Zwiastowaniem? Może osądziła, że jej własne rozumienie jest jeszcze zbyt kruche i zbyt młode, by mierzyć się z Bożym Objawieniem? Komu miała się zwierzyć? I wspomniała dwoje takich ludzi. Elżbietę, która nie mając własnych dzieci, kochała ją jak córkę, oraz Zachariasza, doświadczonego kapłana świątyni jerozolimskiej. A byli to ludzie sprawiedliwi. Im to powie!
Idąc do ich domu, pewnie układała sobie w głowie opowieść o Tajemnicy. Prosto. Jak najprościej. Stało się jednak inaczej, niż planowała, i tak szybko, że nawet nie zauważyła jak. Ledwie stanęła w drzwiach, ledwie pozdrowiła Elżbietę, Duch Święty ogarnął tę starą już kobietę i Maryja przeżyła jakby drugie zwiastowanie. Usłyszała: Ty jesteś Matką Pana! I już nie było nic do wyjaśniania, nic do tłumaczenia. Pozostała tylko wielka, niepojęta, radosna Tajemnica i dalej toczyły się dzieje zbawienia.
Drogi Czytelniku, na koniec tego rozważania chcę Ci powiedzieć jeszcze jedno: dobrze jest mieć blisko siebie kogoś, komu można się zwierzyć. Można być człowiekiem Bożym, można rozmawiać z aniołami, ale dobrze jest mieć też obok drugiego człowieka, mądrego, doświadczonego i sprawiedliwego.
Dziękuj więc Bogu! Dziękuj za rodzinę i przyjaciół, którzy będą z Tobą zawsze. Bądź sam najlepszym przyjacielem, biorąc przykład z Elżbiety i Zachariasza. Bądź przyjacielem także, a może przede wszystkim, dla młodych, którzy bardzo tego potrzebują. Bądź przyjacielem dla swoich dzieci. Nie bądź ich kolegą czy koleżanką, lecz właśnie przyjacielem, choć to może być trudne, jak pisał Antoni Słonimski pewnej dziewczynce, która chciała się z nim zaprzyjaźnić:
– Mój drogi – prosiłaś cicho,
Patrząc mi w oczy nieśmiele –
Będziemy żyli ze sobą
Naprawdę jak przyjaciele.
Lecz przyjaźń taka na pewno
Skończy się później czy prędzej.
Bo cóż mi to za przyjaciel,
Co nie pożycza pieniędzy?
I musi wracać do domu,
Gdy bije dziesiąta godzina.
I cóż mi to za przyjaciel,
Który nie pije wina?
I cóż mi to za przyjaciel,
Co nie wychodzi bez matki
Ma wachlarz, pióra na głowie
I jada tylko pomadki?
I cóż mi po przyjacielu,
Który ma parę warkoczy
I ma najsłodsze usta
I najpiękniejsze oczy?
Nie jest to łatwe w stosunku do młodych, ale bądź ich przyjacielem, bo tego potrzebują, tak jak tego potrzebowała tamta młodziutka dziewczyna, która stała się Matką Boga.
ks. Wojciech Jaźniewicz