Lectio Divina

III niedziela zwykła rok C

Ne 8, 1–4a.5–6.8–10; 1 Kor 12, 12–30; Łk 1, 1–4; 4, 14–21

Credo ut intelligam

W dziewiątym rozdziale Ewangelii według św. Jana znajdziemy opis cudu, jakiego dokonał Jezus, przywracając wzrok człowiekowi niewidomemu od urodzenia. Dokładna lektura wspomnianej perykopy prowadzi nas do wniosku, że Pan leczy owego nieszczęśnika nie tylko i nie przede wszystkim po to, by ulżyć jego cierpieniu. Głównym motywem działania Jezusa jest rozbudzenie w nim wiary. Świadczy o tym pytanie, które Pan stawia niewidomemu: „Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego?” (J 9, 35).

Drogi Czytelniku, od tamtej pory po wielekroć zadawano to pytanie – pytanie o rzecz najważniejszą, wartą więcej niż wszystkie skarby świata, niż sława, władza i pieniądze: pytanie o wiarę. „Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, Pana naszego, narodzonego z Maryi Dziewicy, umęczonego i pogrzebanego, który powstał z martwych i zasiada po prawicy Ojca?” Czy wierzysz?

Sam niejednokrotnie to pytanie zadawałem i wyznam Ci, drogi Czytelniku, że wiele razy, słysząc odpowiedź twierdzącą, miałem wrażenie, że spotykam się w tym momencie z tajemnicą, której do końca zrozumieć nie sposób. Z wiarą, która, gdyby było trzeba, góry byłaby w stanie przenosić. Taką, za którą modlił się ks. Jan Twardowski:

Boże broń wiary prostych ludzi

nie wyuczonej na lekcjach

nie przepytanej i sprawdzonej że w sam raz

rodzącej się jak lew na złość wszystkim innym kotom

od razu z otwartymi oczami

zdziwionej od początku do końca

jak psiak co nie wie dlaczego mówi ogonem

bez retoryki stukającej kopytkiem w piekle

takiej która nie sprawdza żeby rozumieć

ale wierzy żeby wiedzieć

ze świętym Antonim od zgubionego klucza

z gromnicą na wszelki wypadek

takiej która powtarza że jeden plus jeden to trzy

bo jak dwoje to musi być i Pan Jezus.

Spotykam taką wiarę. Częściej jednak borykam się z wiarą, która jest ciągłą walką, duchowym zmaganiem z rzeczywistością pozostającą poza zasłoną rozumienia. Z wiarą, co jest zadawaniem kolejnych pytań, na które wciąż brakuje odpowiedzi. Z wiarą, w której jest więcej pragnienia niż pewności, więcej błądzenia po omacku niż widzenia, jak w poezji ks. Janusza Pasierba:

nie widzę

widzę tylko litery

widzę światło które przenika liście

widzę chmury i słońce widzę dziecko

widzę oczy uśmiech czuję dotknięcie

widzę kwitnące różowo i biało kasztany

widzę brudnego żebraka

widzę aresztanta w policyjnym wozie

widzę upokorzonych głodnych konających

widzę tyle

tylko Ciebie nie widzę.

Jest to zatem wiara, która domaga się zrozumienia. Wiara prawdziwie katolicka, w której serce nie może obyć się bez rozumu. Wiara, w której wciąż pozostają aktualne słowa Tertuliana, pisarza z II wieku po Chrystusie: Credo ut intelligam – wierzę, aby zrozumieć. Myślę, że jest to wiara większości z nas, która streszcza się w pytaniu, jakie uzdrowiony ślepiec zadał Jezusowi: „A któż to jest, Panie, abym w Niego uwierzył?” (J 9, 36).

W przypadku ludzi, którzy nie boją się pytać i szukać odpowiedzi, wiara jest nieodłączną towarzyszką wiedzy i poznania. Wiara możliwa jest tylko tam, gdzie prawdy i wiedzy poszukuje się w głoszonym słowie – przez św. Pawła w Liście do Rzymian nazwanym słowem wiary, to soma tes pisteos (Rz 10, 8).

Wiara rodzi się ze słuchania tego słowa, o czym dobitnie przekonuje św. Paweł: „Jakże więc mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił? (…) Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10, 14.17).

Drogi Czytelniku, ta prawidłowość, że wiara rodzi się ze słuchania, jest doskonale znana autorowi trzeciej Ewangelii, św. Łukaszowi. Dlatego chce on głosić Dobrą Nowinę z całą mocą i przekonaniem. Aby to osiągnąć, podejmuje wnikliwe studia, które mają rozwiać wszelkie wątpliwości.

W odczytanym dziś prologu do Ewangelii św. Łukasz lojalnie oświadcza, że nie był naocznym świadkiem przedstawianych w niej wydarzeń. Nie należał też do tych, którzy – jak to sam określa – „od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa” (Łk 1, 2), czyli do grona bezpośrednich uczniów Mistrza. Zaznacza, że relacjonuje to, o czym dowiedział się od innych. Powołuje się na źródła, z których korzysta. Podkreśla w ten sposób wagę przedsięwzięcia, ale też coś innego, a mianowicie to, że ludzką rzeczą jest mieć wątpliwości. Człowiek powinien uznać swoją słabość w poznawaniu wielkich prawd wiary, powiedzieć sobie, że Bóg wymyka się naszemu poznaniu, nie daje się zamknąć w katechizmowych formułach i tekstach dogmatów, przyjąć, że dla niego pytanie o Boga wciąż jest otwarte.

Tak rozumiane wątpliwości pobudzają nas do większego wysiłku intelektualnego, który ma na celu poznanie ważnej dla nas rzeczywistości. Mówi o tym łacińskie przysłowie Dubitando ad veritatem pervenimus – wątpiąc, dochodzimy do prawdy, lub inaczej: wątpienie jest drogą do prawdy.

Umiejętność trafnego formułowania wątpliwości na temat naszego sposobu myślenia, doświadczeń, docierających do nas opinii, opisów i hipotez pomaga nam oddzielać prawdę od nieprawdy. Prowadzi także do zadawania pytań, dzięki którym prawdę możemy poznać głębiej i szerzej. I odwrotnie. Powiedzieć sobie, że wiem już o Bogu wszystko, oznacza zamknąć się na Niego i na prawdę o Nim.

Wątpliwości dotyczą zatem stanu naszej wiedzy. Grzechem przeciw wierze nie jest samo wątpienie, lecz dopiero postawa zwątpienia w Boga, co jest równoznaczne z rezygnacją z zaangażowania w budowanie osobistej więzi ze Stwórcą.

Coś podobnego dzieje się w małżeństwie. W okresie narzeczeństwa można mieć wątpliwości. Młodzi pytają samych siebie: Czy będziemy dobrą parą? Czy będziemy razem szczęśliwi? Czy poznałem ją / poznałam go na tyle dobrze, by myśleć o wspólnej przyszłości? Czy nasz związek przetrwa? Kiedy jednak wypowie się sakramentalne „tak”, wówczas nie ma już miejsca na takie pytania. Teraz po prostu mamy być dobrą parą, mamy czynić wszystko, aby być szczęśliwymi. Nie przestajemy jednak poznawać tej drugiej osoby, odrzucając błędne sądy, które mogły się wkraść w naszą wiedzę o mężu czy żonie. Powiedzieć sobie: Wiem już o nim / o niej wszystko, to zamknąć się na niego czy na nią, a twórczy dialog zastąpić monologiem.

Św. Łukasz mówi nam dzisiaj, że wątpliwości są drogą do prawdy, zwątpienie zaś zabija w nas ducha. Jeśli wątpimy, szukamy odpowiedzi. Jeśli zaś bliscy jesteśmy zwątpienia, to najwyższy czas zacząć się modlić słowami Biblii: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!” (Mk 9, 24), lub wierszem ks. Jana Twardowskiego:

Stukam do nieba

proszę o wiarę

ale nie o taką z płaczem na ramieniu

taką co liczy gwiazdy a nie widzi kury

taką jak motyl na jeden dzień

ale

zawsze świeżą bo nieskończoną

taką co biegnie jak owca za matką

nie pojmuje ale rozumie

ze słów wybiera najmniejsze

nie na wszystko ma odpowiedź

i nie przewraca się do góry nogami

jeżeli kogoś szlag trafi.

ks. Wojciech Jaźniewicz

++++++++++++++++++++

III niedziela zwykła rok C

Ne 8, 1–4a.5–6.8–10; 1 Kor 12, 12–30; Łk 1, 1–4; 4, 14–21

Radość powrotu. Historia ludzi naznaczona jest ogromną liczbą zmarnowanych szans i tęsknotą za utraconym dobrem, takim jak ziemia rodzinna, miłość i wszelkie znaki tożsamości. Naród wybrany wielokrotnie doświadczył własnej klęski, która była skutkiem niewierności Bogu. Nic nie dawały napominania proroków, Izraelici byli przekonani, że Bóg jest ich wyłączną własnością, zapominając, że to On ich wybrał i wyposażył, aby szli pewną drogą. Odchodzenie od Boga wynika z postawienia siebie w Jego miejsce; Ten, który jest niewidzialny, nie narzuca się, ale dyskretnie o sobie przypomina. Niewola może stać się błogosławieństwem, o ile człowiek zapragnie wrócić do ojczyzny.

Niewidzialny Bóg przyprowadził Izraela po wygnaniu babilońskim i dał mu kolejną szansę. Ludzie mogli zobaczyć i usłyszeć słowa księgi Prawa. Pisarz Ezdrasz czyta z miejsca na podwyższeniu, aby słuchacze widzieli Księgę. Księga Prawa stała się znakiem zjednoczenia, wszyscy mogli prawie dotknąć tego zewnętrznego znaku, poprzez który mówi Bóg. Bóg nie jest kimś abstrakcyjnym; dał Izraelitom na nowo ojczyznę, zostawił swoje słowo jako znak jedności. Ci, którzy odpowiedzą na Boże słowo: „Amen”, mają szansę być szczęśliwi, nie muszą już błąkać się w samotności, mogą wspólnie chwalić Pana.

Znaleźć swoje miejsce w Kościele. Ludzie w Polsce mówią, że „od przybytku głowa nie boli”, ale przysłowiowy ból głowy rodzi się w sytuacji, kiedy ktoś nie chce i nie jest w stanie zapanować nad sukcesem. Boże dary człowiek otrzymuje darmo, a ich rozwój zależy w znacznym stopniu od niego samego. Boże obdarowanie już samo w sobie jest sukcesem, a nasza współpraca z łaską gwarantuje kroczenie drogą ku zbawieniu. Problem pojawia się wtedy, kiedy człowiek zaczyna porównywać otrzymane dobrodziejstwa z tymi, jakie stały się udziałem innych, kiedy zaczyna je oceniać.

W Kościele dla nikogo nie braknie miejsca, nie zabraknie Bożej łaski i nie zabraknie pracy nad zbawieniem. Słowo „wspólnota” zawiera w sobie wskazanie, że nic nie jest moją wyłączną własnością, a wszystko, czyli życie i zbawienie, jest w zasięgu mojej ręki. Licytowanie się o to, kto ma więcej, skutkuje tym, że ludzie patrzący z zewnątrz na Kościół stwierdzą: „Patrzcie, jak oni się nienawidzą”. Radość znalezienia i pokochania swojego miejsca w Kościele stanie się realizacją największego przykazania.

Początek i koniec. Człowiek ociąga się czasem z podjęciem powierzonych mu zadań i odpowiedzialności, innym razem odkłada na później zmianę swojej postawy i stylu życia. Może to wynikać z lęku przed podjęciem ryzyka porażki albo poczuciem osamotnienia; lękiem, że nikt w chwili próby nie przyjdzie z pomocą. Pierwsze słowa św. Łukasza skierowane do Teofila potwierdzają, że drogą Dobrej Nowiny poszli już inni, i nie zawiedli się. Być autentycznym świadkiem i z przekonaniem głosić naukę o Jezusie Chrystusie – można to uznać za pełnię szczęścia na ziemi, oczywiście w stopniu, jaki jest nam tutaj dostępny.

Patrzymy na początek działalności Jezusa Chrystusa, patrzymy na Jego odwagę. Wśród swoich rodaków zaczął czytać odnoszące się do Niego zapowiedzi prorockie, odważył się na samym wstępie narazić się na porażkę; przecież w Nazarecie spotkał się z murem niewiary. W synagodze oczy wszystkich były zwrócone na Niego, ale to nie wystarczyło; wielu patrzyło i nie widziało, słuchało i nie rozumiało. Trzeba podjąć ryzyko niezrozumienia na początku, aby u kresu nie upaść samemu pod jego ciężarem.

ks. Jerzy Swędrowski

++++++++++++++++++++++

III niedziela zwykła rok C

Ne 8, 1–4a.5–6.8–10; 1 Kor 12, 12–30; Łk 1, 1–4; 4, 14–21

Dzisiejsza Ewangelia według św. Łukasza pokazuje Chrystusa, który czyta w synagodze fragment Księgi proroka Izajasza: „Duch Pański (…) posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski Pana”. Niezmiennie zadziwia moment przerwania lektury i pominięcie przez Zbawiciela dalszych słów: „i dzień pomsty naszego Boga”. Jezus zdecydowanie odcina się od roli mściciela czy mesjasza politycznego, który wyzwoli Izraelitów z ucisku rzymskich okupantów.

W Starym Testamencie co siedem lat obchodzono szczególny rok. Tym bardziej po wielokrotności tego okresu, czyli po 49 latach, następował rok wyjątkowy, jubileuszowy: rok łaski Pana. Radość ze święta opisana w Księdze Nehemiasza dotyczyła zwyczajów prawa związanych z tą tradycją. Darowano wtedy długi, niewolnicy odzyskiwali wolność, a ziemia wracała do pierwotnego właściciela. Jezus w dzisiejszej Ewangelii zapowiedział najdłuższy rok radości z daru zbawienia, trwający do Jego powtórnego przyjścia. Rok łaski to rok pojednania, odpuszczenia win i wyzwolenia. To było misją Chrystusa i to musi być misją Kościoła, skoro, jak przypomniał św. Paweł w drugim czytaniu z Listu do Koryntian, Kościół stanowi jedno z Chrystusem, jest Jego Ciałem.

Papież Franciszek w książce Miłosierdzie to imię Boga zawarł taką myśl: „Tak, ja wierzę, że to są czasy miłosierdzia. Kościół ukazuje zranionej ludzkości swoje matczyne oblicze, swoją twarz mamy. Nie czeka, aż zranieni zapukają do jego drzwi, idzie szukać ich na ulicach, zbiera ich, przytula, leczy, sprawia, że czują się kochani”. Papież senior Benedykt XVI w wywiadzie w 2016 roku wyznał: „Dla mnie znakiem czasu jest fakt, że idea Bożego miłosierdzia zajmuje coraz bardziej centralne miejsce… Papież Jan Paweł II był głęboko naznaczony tym pragnieniem… Papież Franciszek całkowicie wpisuje się w tę perspektywę”. To winno dać do myślenia wszystkim, którzy nie są zadowoleni z faktu, że Jezus opuścił „dzień pomsty naszego Boga”.

Gdy mnożą się ataki na Kościół i duchownych, łatwo usprawiedliwić złość i chęć odwetu. Trzeba jednak zawsze mieć w pamięci słowa Jezusa z Kazania na górze: „Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was”. Pierwsza refleksja musi dotyczyć tego, czy mówią kłamliwie, a druga, czy chcą przez to zaatakować Jezusa. Kościół zawsze był, jest i będzie święty, choć składa się z grzesznych ludzi. Kościół to wciąż Chrystus, choć wiszący między dwoma łotrami. Wielu nie przeraża cierpienie dla Kościoła, ale cierpienie z jego powodu. Carlo Carretto w tekście Szukałem i znalazłem zapisał tuż przed swoją śmiercią szczególną modlitwę: „Jakżeż wywołujesz sprzeciw, Kościele, a jednak, jakże Cię kocham! Ileż sprawiłeś mi cierpienia, a jednak, ileż Tobie zawdzięczam! Chciałbym widzieć Cię zburzonym, a jednak potrzebuję Twojej obecności. Tyle jest w Tobie zgorszenia, a jednak z Ciebie rodzą się święci! Nie widziałem na świecie nic bardziej obskuranckiego, bardziej skompromitowanego, bardziej fałszywego i nie dotknąłem nic bardziej czystego, bardziej szlachetnego, bardziej pięknego. Ileż razy miałem ochotę wyrzucić Cię za drzwi mojej duszy i ileż razy się modliłem, abym umarł w Twoim bezpiecznym objęciu”. Tak skrajne reakcje budzi Kościół, w którym to, co święte, pochodzi od Boga, a to, co zepsute, od ludzi. Graham Greene w książce Moc i chwała, mówiącej o prześladowaniach Kościoła w Meksyku w latach 30. XX wieku, pokazał kapłana, który mimo słabości nie wyrzekł się posługi. Rodzina, u której się ukrywał przed karą śmierci, zasugerowała mu porzucenie posługi, ale on odpowiedział: „Nie mogę wyrzec się Kościoła”. Wtedy dziewczyna, z którą rozmawiał, stwierdziła: „Więc jest jak znamię od urodzenia”.

Kościół to Ciało Chrystusa, dlatego Jezus, nawracając św. Pawła, powiedział mu: „Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?”. Papież Innocenty III, autor dzieła O czterech rodzajach małżeństw, wymienił następujące: między Słowem Bożym a ludzką naturą, między Bogiem a sprawiedliwą duszą, między mężem a jego prawną żoną i wreszcie między Chrystusem i świętym Kościołem. Kościół jest Oblubienicą Chrystusa i dlatego do nich też stosują się słowa Zbawiciela: „Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”.

Papież Benedykt XVI, komentując słowa, które wypowiadamy podczas każdej Mszy św.: „Nie zważaj na nasze grzechy, lecz na wiarę swojego Kościoła”, przypomniał, że współczesnych ludzi może ogarnąć pokusa, by modlić się odwrotnie: „Nie zważaj na grzechy Kościoła, ale na moją wiarę”. To fałszywa perspektywa. W II wieku pisarz Hermas w dziele Pasterz snuł refleksje o starości Kościoła: „ponieważ duch wasz się zestarzał i wyczerpał, i siłę stracił”. Jeśli później zobaczył Kościół jako „młodą, piękną i wesołą” dziewczynę, to dlatego, że „ci, którzy pokutują, odzyskują zupełną młodość”. Duchowa młodość czy starość Kościoła i każdego wierzącego, jego radość, nie liczy się latami, ale bliskością względem Chrystusa Miłosiernego.

ks. Wojciech Zyzak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *