Lectio Divina

III niedziela Adwentu rok C

So 3, 14–18a; Flp 4, 4–7; Łk 3, 10–18

O nawróceniu, które może zmienić świat

Pamiętasz na pewno, drogi Czytelniku, uroczyste wprowadzenie do opisu wystąpienia Jana Chrzciciela, które odczytywaliśmy w zeszłym tygodniu: „Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. Gdy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei, Herod tetrarchą Galilei, brat jego Filip tetrarchą Iturei i kraju Trachonu, Lizaniasz tetrarchą Abileny; za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza skierowane zostało słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni” (Łk 3, 1–2).

Tymi słowami św. Łukasz sytuuje to wydarzenie nie tylko w ramach dziejów Izraela, ale także, a może przede wszystkim, w wielkiej historii powszechnej. Daje w ten sposób do zrozumienia, że to, co się dzieje, wpłynie nie tylko na losy narodu wybranego, lecz wstrząśnie całą historią. Wzruszy fundamentami Wiecznego Miasta, odmieni Rzym i da początek czemuś radykalnie nowemu. Przemiana będzie tak głęboka, że ludzie całkowicie zmienią sposób widzenia rzeczywistości tak ziemskich, jak i niebieskich. Momentem kluczowym czasu nie będzie już mityczny rok 1184 przed Chrystusem, kiedy to padły mury Troi, ani rok 753, gdy Romulus zakładał miasto na siedmiu wzgórzach, lecz będzie nim rok narodzin Zbawiciela – centrum ludzkiego czasu i ludzkiej historii. Jakże pusto brzmią w tym kontekście powtarzane dziś bezmyślnie słowa: „Religię należy uznać za sprawę prywatną”, albo: „Żądamy całkowitego rozdziału Kościoła od państwa”.

Nota bene, czy wiesz, drogi Czytelniku, kto jest autorem tych słów? Niejaki Władimir Iljicz Ulianow, znany jako Włodzimierz Lenin, twórca maszyny do mordowania ludzi zwanej Rosją Radziecką. Oba te sformułowania znalazły się na łamach gazety „Nowaja Żizń” z 5 grudnia 1905 roku. Lenin pisał wówczas tak:

Religię należy uznać za sprawę prywatną – tymi słowami wyraża się zwykle stosunek socjalistów do religii. (…) Żądamy, aby religia była sprawą prywatną w stosunku do państwa, ale w żadnym razie nie możemy uważać religii za sprawę prywatną w stosunku do naszej własnej partii. (…) W stosunku do partii socjalistycznego proletariatu religia nie jest sprawą prywatną.

Zwróć, drogi Czytelniku, uwagę na to, co guru także współczesnej lewicy pisze dalej:

Żądamy całkowitego rozdziału kościoła od państwa, ażeby walczyć z otumanieniem religijnym za pomocą czysto ideowego i wyłącznie ideowego oręża, za pomocą naszej prasy, naszego słowa. Przecież założyliśmy swój związek, SDPRR, między innymi właśnie w celu takiej walki przeciwko wszelkiemu religijnemu ogłupianiu robotników. Dla nas zaś walka idei nie jest sprawą prywatną, lecz sprawą ogólnopartyjną, ogólnoproletariacką.

Lenin jasno stawia cele, które chce osiągnąć. Po pierwsze: nie pozwolić, by religia miała jakiekolwiek znaczenie w sferze publicznej, po drugie: doprowadzić do jej całkowitego zniszczenia. Nie od rzeczy jest – myślę – przypomnieć dzisiejszym głosicielom podobnych mądrości ich leninowski rodowód i krwawe skutki, jakie pociągnęła za sobą próba wprowadzenia chorych idei w życie.

Ewangelie Adwentu przypominają, że słowo Boże głoszone w historii, w historii ma swoje skutki. Ono rozrywa systemy, burzy granice, przewraca stare porządki. Śpiewa o tym w domu Elżbiety sama Maryja, która uniesiona radością Ducha Świętego woła, że Bóg

Na cały świat pokazał moc Swych ramion świętych,

Rozproszył dumne myśli głów pychą nadętych.

Wyniosłych złożył z tronu, znikczemnił wielmożne,

Wywyższył, uwielmożnił w pokorę zamożne.

Głodnych nasycił hojnie i w dobra spanoszył,

Bogaczów z torbą puścił i nędznie rozproszył (Łk 1, 51–53).

Czy więc można się dziwić, że do dziś dnia boją się Go podświadomie władcy, wielmoże i bogacze, którzy w dobrach ziemskich pokładają całą swoją nadzieję? Boją się nieuniknionego sądu, gdy przyjdzie im odpowiedzieć za czyny, myśli i słowa.

Boją się pyszni, mający się za coś lepszego od innych, bo gdy przyjdzie Sędzia, odkryje całą ich małość.

Boją się chciwcy, bo ów sprawiedliwy Sędzia położy tamę ich pazerności i odbierze to, co uzyskali kosztem ludzkich cierpień i łez.

Boją się cudzołożnicy, bo sąd ukaże światu ich niewierność i obnaży zwierzęce żądze.

Boją się zazdrośnicy, bo odsłoni, jak mało było w nich miłości.

Boją się obżartuchy i opoje, bo ukaże, że ich bogiem brzuch, a chwała w tym, czego się winni wstydzić.

Boją się skłonni do gniewu, bo sami wiedzą, że drażni ich drzazga w oku brata, lecz belki we własnym widzieć nie chcą.

Boją się leniwi, bo Sędzia właściwie oceni ich wysiłki i nie da się oszukać naciąganym tłumaczeniem.

Boją się podświadomie Boga, spowiedzi, pokuty. Boją się prawdy o sobie, mając złudną nadzieję, że na zawsze pozostanie zakryta. Boją się wszyscy ci wieczni pozoranci, odgrywający kiepskie role na scenie własnego życia.

Przypomina mi się tutaj postać Parysa, mitycznego bawidamka i pięknisia, który chciał pod Troją uchodzić za bohatera i dzielnego męża. Homer pisze o nim:

Piękny Parys na czele mężnych Trojan staje,

Mieczem i łukiem zbrojny, panterą odziany,

Dwoma kręci oszczepy; a tak zaufany

Przeciwko najdzielniejszym Grekom się junaczył,

By który swoje męstwo w bitwie z nim oznaczył.

Gdy jednak tenże Parys spostrzega Menelaosa, któremu ukradł był żonę, znika całe jego męstwo, ogarnia go strach i ucieka jak najgorszy tchórz. Wychodzi na jaw jego prawdziwa natura, którą doskonale podsumował rzeczywisty bohater tej wojny, dzielny Hektor:

Karci go Hektor za to: „Podły nikczemniku,

Zręczny tylko do niewiast, chytry płci zwodniku,

Z kształtu twoja zaleta. Obyś się nie rodził,

Obyś był nigdy w śluby małżeńskie nie wchodził!

I mnie by lepiej było, i dla ciebie z zyskiem,

Nie byłbyś się stał ludzkim, jak dzisiaj, igrzyskiem.

Jak tam szydzą Achaje, którym twoja postać

Wróżyła, że potrafisz śmiało placu dostać;

Lecz nie masz w sercu męstwa, nie masz w duszy cnoty.

A więc tak nikczemnymi obdarzon przymioty

Jakże śmiałeś na morze spuszczać twoje nawy?

Jak śmiałeś, lud zebrawszy do niecnej wyprawy,

Śliczną dziewkę oderwać od związków weselnych?

Wykraść niewiastę, krewną bohaterów dzielnych?

Skąd szkoda ojcu, państwu zguba ostateczna,

Radość nieprzyjaciołom, tobie hańba wieczna.

Czemuś się na Atryda nie wziął do oręża?

Doświadczyłbyś, jakiego żonę trzymasz męża”.

Z pięknej zbroi wyszedł tchórz. Lecz nie potępiajmy, drogi Czytelniku, Parysa zbyt szybko, może się bowiem okazać, że jesteśmy do niego aż nadto podobni: ksiądz, który boi się, by na jaw nie wyszły jego słabości, małżonek skrzętnie ukrywający swoje zdrady, nawet te popełniane tylko myślą i pragnieniem, leniwy pracownik stwarzający pozory zaangażowania i wielu innych, ukrywających prawdziwe oblicze za maską pozorów.

Dziś naprzeciw nas znów wychodzi Jan Chrzciciel. Człowiek, który nikogo nie udawał. Mógł uchodzić za Mesjasza. Mógł odziać się blaskiem cudzej chwały. Mógł stwarzać pozory, prowokować niedomówienia i pogłoski. On jednak wie, kim naprawdę jest, i z radością to akceptuje. Wolny od pychy i złudzeń mąż, któremu wystarcza, że jest głosem wołającego na puszczy: „Przygotujcie drogę Panu” (Łk 3, 4). Dlatego może pomagać innym. Dlatego po dwudziestu wiekach możemy przyjść do niego i raz jeszcze zapytać: „Cóż więc mamy czynić?” (Łk 3, 10).

Odpowiedź zaś będzie zawsze ta sama: „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! Kto ma dwie suknie, niech [jedną] da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni. Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie” (Łk 3, 4.11.14). „Wydajcie więc godny owoc nawrócenia” (Mt 3, 8). Jeśli to uczynimy, nie będziemy już musieli nikogo udawać. Nie będziemy musieli się wstydzić samych siebie.

Bronisław Wildstein w książce zatytułowanej Cienie naszych czasów, która jest swego rodzaju autobiograficznym esejem, zapisał takie wspomnienie:

Kiedyś z kilkuletnią naiwnością zapytałem ojca, co jest najważniejsze w życiu. Odpowiedział prawie bez zastanowienia:

– Najważniejsze jest, abyśmy, kiedy pytamy o swoje życie, nie wstydzili się za bardzo.

Było to dla mnie jak objawienie. I takie pozostało.

Nawróćmy się zatem, a nie będziemy się wstydzić, bo staniemy się podobni samemu Chrystusowi!

ks. Wojciech Jaźniewicz

++++++++++++++++++++++++

III niedziela adwentu

So 3, 14–18a; Flp 4, 4–7; Łk 3, 10–18

Bóg jest między nami. Wydaje się, że ciągłe oczekiwanie na Zbawiciela to pułapka. Słyszymy i mówimy o adwentowym oczekiwaniu, które przecież wypełnia się w tajemnicy Narodzenia Pańskiego. Trzecia niedziela, Gaudete, jest wołaniem radości, ponieważ „Bóg jest między nami”, jak śpiewamy w refrenie psalmu responsoryjnego. W centrum adwentowego oczekiwania uświadamiamy sobie, że Bóg jest już obecny, że przyszedł. Jeśli Bóg jest już z nami, nie da się niczego więcej pragnąć i oczekiwać. Jeśli Bóg jest, osiągnęliśmy pełny sukces; a jednak dobrze wiemy, że sukcesy mogą człowieka przerosnąć.

Bycie blisko Boga nie oznacza bezczynności, ale staje się źródłem siły i aktywności. Jeśli Bóg „oddalił wyroki i usunął twego nieprzyjaciela”, to znaczy, że jesteś wolny, że On na nowo przywrócił ci dar, który służy życiu. Jeśli szczerze oczekujemy przyjścia Pana, nie będziemy odkładać momentu spotkania; ta szczerość postawy usunie lęk i pokusę wyciszania duchowych pragnień. Spotkanie z Bogiem stanie się źródłem prawdziwej radości, której nie zachowamy dla siebie, lecz podzielimy się nią z innymi.

Radość czy beztroska. Dzisiaj wielokrotnie pada słowo „radość”, połączone ze świadomością bliskości Pana. Ta chrześcijańska radość nie ma nic wspólnego z beztroską, która nie przystoi ludziom dorosłym. Owszem, mamy być i jesteśmy dziećmi Bożymi; dzięcięctwo Boże nie ma jednak nic wspólnego ze zdziecinnieniem czy infantylizmem. Jeśli Bóg jest blisko, człowiekowi nie zagraża jego przeciwnik – szatan. Bliskość Boga usuwa lęk, bowiem to człowiek w swej wolności albo zaprasza Boga, albo dopuszcza zło. Ludzkie problemy znikają, jeśli przestaniemy się bać zaproszenia Boga do naszego życia.

Apostoł życzy i wskazuje: „Niech wasza łagodność będzie znana wszystkim ludziom”. Tylko człowiek silny może być człowiekiem łagodnym. Siła płynie od Boga, a jej przyjęcie rodzi odpowiedzialność i wyzwala dobre pragnienia. Człowiek bliski Boga nie lęka się życia i jego wydarzeń. Troski codzienności nie przeminą, ale razem z Bogiem uda się je pokonać. Wszystkie sytuacje naszego życia są znane Bogu; jeśli je przed Nim ukrywamy, tracimy, jeśli powierzamy się Mu w modlitwie – tylko zyskujemy. Błaganie i dziękczynienie staje się w życiu wierzącego wyrazem zaufania, przecież jeśli prosimy, już oddajemy chwałę Bogu.

Kto jest mocniejszy. Ewangelia jest księgą, która ciągle zaskakuje, w miejscach i momentach zupełnie nieoczekiwanych. Jan Chrzciciel jest u szczytu sławy; przychodzą do niego tłumy i pytają: „Cóż mamy czynić?”. Na Janie spoczywa wielka odpowiedzialność: udźwignąć ciężar sławy i nie zawieść zaufania szukających prawdy i sensu życia. Nie wiemy, czego spodziewali się przychodzący; może nadzwyczajnych znaków i cudów, może wskazówek, które pozwolą im zerwać z dotychczasowym postępowaniem. Tymczasem każdy z pytających „jak żyć” dowiedział się, że należy uczciwie wypełniać swoje powinności, że trzeba być przyzwoitym człowiekiem.

Na tym jednak nie koniec, Dobra Nowina została nam dana nie po to, aby żyć przyzwoicie, ale by przyzwoitość prowadziła do świętości. Jan Chrzciciel sam daje tego przykład. Jego celem nie jest sława, zresztą uczciwie zdobyta, ale wypełnienie woli Bożej. Jan naucza celników i żołnierzy, aby oddali broń kłamstwa, niesprawiedliwości i ucisku, a wybrali oręż prawdy i sprawiedliwości. Będzie mówił o mocniejszym od siebie, który nadchodzi, zapowiadanym Mesjaszu bez cienia zazdrości, z radością. Jan widzi przychodzącego Pana, jest blisko Niego, z ufnością i radością oczekuje Jego Ducha.

ks. Jerzy Swędrowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *