Syr 3, 2–6.12–14; Kol 3, 12–21; Łk 2, 41–52
O prawdziwej wolności
Wielu jeszcze pamięta ten rok. To przecież było raptem pięćdziesiąt lat temu. Kiedy numerem jeden na brytyjskich i amerykańskich listach przebojów był singiel Hey Jude zespołu The Beatles. Kiedy Jimi Hendrix wydawał swój trzeci i ostatni album, Electric Ladyland. Kiedy na ekrany kin wchodziła słynna Planeta Małp i niezapomniana francuska komedia Żandarm się żeni.
A w Polsce? W Polsce tryumfy święciły Czerwone Gitary ze swoimi piosenkami Takie ładne oczy i Dozwolone od lat 18, w kinach zaś publiczność oglądała trzydziestoletnią Beatę Tyszkiewicz jako Izabelę Łęcką w adaptacji Lalki Bolesława Prusa.
Wielu pamięta ten rok – 1968. Po roku tym już nic nigdy nie będzie takie jak dawniej. To wtedy trendy w obyczajach, modzie, stylu życia i kulturze zaczęła wyznaczać młodzież, a nie dawne, dorosłe autorytety. Hipisi wprowadzili dziwną modę na długie włosy, szerokie spodnie i ogólnie mocno niechlujny wygląd, co niestety trwa właściwie do dziś. Wierność małżeńska została odarta z dawnej godności, a w jej miejsce wprowadzono pigułkę wczesnoporonną, kult rozwiązłości i nieskrępowanej przyjemności seksualnej.
Z uniwersytetów idea złagodzenia dyscypliny zeszła na poziom szkół. Zaczęły z nich znikać mundurki, zakazywano kar cielesnych. Nowe programy większy nacisk niż na pamięciowe wkuwanie kładły na „kształtowanie osobowości”, a doprowadziło to do spadku autorytetu nauczycieli, którzy pod presją „postępowych” ideologów muszą się godzić, by uczniowie robili to, co lubią i na co mają akurat ochotę.
Zalegalizowano pornografię. W modzie damskiej zatryumfowała spódniczka mini, więcej odsłaniająca niż zakrywająca z kobiecego ciała. Rozpropagowano narkotyki.
Wprowadzono mit Che Guevary, zdrowej żywności i wegetarianizmu. Ustanowiono kult młodości. W wielu miejscach zalegalizowano aborcję, a nade wszystko zniszczono tradycyjny model rodziny… I pomyśleć, że było to raptem pięćdziesiąt lat temu.
Pośród wszystkich tych wydarzeń, które do dziś odciskają smutne piętno na rzeczywistości, w jakiej żyjemy, pojawił się jednak również prawdziwy promyk nadziei. Oto 25 lipca, w święto św. Jakuba Apostoła, Ojciec święty Paweł VI ogłosił encyklikę Humanae vitae, o zasadach moralnych w dziele przekazywania życia. Rozpoczął ją następującymi słowami:
Bardzo doniosły obowiązek przekazywania życia ludzkiego, dzięki któremu małżonkowie stają się wolnymi i odpowiedzialnymi współpracownikami Boga-Stwórcy, napełnia ich zawsze wielką radością, z którą jednak idą niekiedy w parze niemałe trudności i kłopoty. Jeżeli w każdej epoce pełnienie tego obowiązku stawiało przed sumieniem małżonków trudne problemy, to współczesny rozwój społeczeństwa ludzkiego spowodował takie przemiany, że powstały nowe zagadnienia, których Kościołowi nie wolno pomijać milczeniem, ponieważ odnoszą się one do spraw tak ściśle związanych z życiem i szczęściem ludzi.
Papież mówił o integralnej wizji człowieka, która obok porządku biologicznego, naturalnego i doczesnego musi obejmować również porządek ducha. Przypominał, że w naszej naturze leży otwartość na nadprzyrodzoność i wieczność. Mówił o ludzkiej miłości, która nie jest samym popędem i uczuciem, lecz nade wszystko aktem wolnej woli, i jako taka zmierza do tego, aby w radościach i trudach codziennego życia nie tylko trwać, lecz jeszcze wzrastać, tak aby małżonkowie stawali się niejako jednym sercem i jedną duszą i razem osiągali ludzką doskonałość.
Mówił o odpowiedzialnym rodzicielstwie, które bierze początek w stwórczym akcie Boga, i apelował:
Niech więc małżonkowie chrześcijańscy, posłuszni Jego głosowi, pamiętają, że ich powołanie do życia chrześcijańskiego, zrodzone przez chrzest, zostało rozwinięte i umocnione w sakramencie małżeństwa. Ten bowiem sakrament daje im moc i niejako ich konsekruje, by wiernie wypełniali swe obowiązki, by swe powołanie doprowadzili do właściwej mu doskonałości oraz by dawali, jak na nich przystało, chrześcijańskie świadectwo wobec świata. Takie bowiem powierza im Pan zadanie, aby ukazywali ludziom świętość i słodycz tego prawa, dzięki któremu ich wzajemna miłość wiąże się ściśle z tą ich funkcją, przez którą współdziałają oni z miłością Boga, Twórcy ludzkiego życia.
Jednak w tamtym niesławnym roku 1968 papież spotkał się z niezrozumieniem. Szaleńczy atak na głowę Kościoła katolickiego można streścić w kilku zdaniach. Przeciwnicy papieża wołali: „Nikt nie będzie mi niczego zabraniał”; „Jeśli chcę żyć rozpustnie, będę tak żył, i nikt nie ma prawa nie tylko mi w tym przeszkadzać, lecz nawet mówić, że źle robię”; „Będę żył, jak chcę, i nic Kościołowi do tego”; „Będę żył, jak chcę, a inni mają żyć tak jak ja”.
Katolicką odpowiedzią na ten sposób rozumowania było wezwanie do tego, żeby rodzina chrześcijańska zachowywała w życiu, a zwłaszcza w wychowaniu dzieci quaedam austeritatem. To bardzo trudne wezwanie, trudne nawet do przetłumaczenia na język polski. Austeritas to pewna surowość, powściągliwość, która winna cechować uczniów Chrystusa. Ale jak w dzisiejszym konsumpcjonistycznym świecie zachować taką dyscyplinę? W czym ma się ona przejawiać?
O. Karol Meissner słusznie zauważył kiedyś, że postawa konsumpcjonizmu wyraża się słowami: „Muszę mieć to, co mogę mieć”. Człowiek, który się temu poddaje, zmierza do tego, by móc mieć więcej. Gdy już może mieć więcej, czuje się jakby przymuszony do tego, by rzeczywiście to mieć. Jak ma się w takiej sytuacji zachować chrześcijanin? Czy ma się wszystkiego wyrzekać? Wszystkiego sobie odmawiać, we wszystkim się ograniczać? Nie! Chrześcijańską odpowiedzią na wołanie „Muszę mieć…” jest obrona wewnętrznej wolności. Nie możemy być niewolnikami żadnego „muszę”! Odpowiedzią katolika jest: „Nie muszę mieć wszystkiego, co mogę mieć”. Bronię swojej wolności według myśli św. Pawła: „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę” (1 Kor 6, 11).
Teraz dopiero rozumiemy najgłębszy sens dzisiejszych czytań mszalnych. Przedstawiają one ideał człowieka wolnego, to znaczy takiego, który zawsze wybiera dobro. Taki człowiek posłuszny jest prawu Bożemu, tak jak Maryja i Józef, którzy postępując zgodnie ze zwyczajem prawa, poddają się rytualnemu oczyszczeniu, przynoszą Dziecię do świątyni, poświęcają Je Panu i składają odpowiednią ofiarę.
Człowiek wolny, choć mógłby postąpić inaczej, szanuje ojca i matkę i oddaje im część. Żony w miłości poddają się swoim mężom, a oni otaczają je opieką i troszczą się o nie jak o najcenniejszy skarb. Dzieci są posłuszne rodzicom we wszystkim, a rodzice, stawiając im roztropne wymagania, kształtują w nich cały zespół cnót, spośród których najważniejsze są wiara, nadzieja i miłość.
To prawda, możemy postępować źle, możemy poddać się pustej ideologii roku ‘68, ale jako wybrańcy Boży, święci i umiłowani, przyobleczmy się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość… Wybaczajmy sobie nawzajem, a nade wszystko przyobleczmy miłość, która jest więzią doskonałości, a wtedy ogarnie nas Chrystusowy pokój. Nie wtedy, gdy będziemy pożądać wszystkiego i realizować wszystkie swoje zachcianki, lecz wtedy, gdy wybierzemy to, co prawdziwe, dobre i piękne. Wtedy będziemy rzeczywiście wolni.
ks. Wojciech Jaźniewicz
++++++++++++++++++++++++++
Syr 3, 2–6.12–14; Kol 3, 12–21; Łk 2, 41–52
Posłuszeństwo i mądrość. Ludzie lubią podkreślać swoją niezależność, szczególnie wtedy, kiedy jej cena jest niewysoka; dotyczy to dzieci, młodych i dorosłych. Niezależność oznacza wtedy samowystarczalność. Bóg wskazuje nam drogę mądrości i posłuszeństwa, które zakładają udział innych osób; On nie chce utrudniać nam życia, ale pokazuje jego doczesny i wieczny cel. Księga Syracydesa uświadamia, że w ludzkiej społeczności działa Bóg. On daje życie i chce wzajemnej troski: rodziców wobec dzieci i dzieci wobec rodziców. Bóg już w czwartym przykazaniu nakazał szacunek dla rodziców, co więcej, dodał do tego obietnicę pomyślności.
Życie chrześcijanina jest płaceniem miłością za miłość, oddaniem za oddanie. Nie jest to wyrachowane i skrupulatne odliczanie powinności, ale świadome uczestniczenie w budowaniu Bożego królestwa. Troska o rodziców jest szansą zbawienia: „Miłosierdzie względem ojca nie pójdzie w zapomnienie, w miejsce grzechów zamieszka u ciebie”. Więzy krwi i więzy wiary to wielkie zobowiązanie; jeśli patrzmy na nie Bożymi oczyma, nigdy nie zostaniemy sami.
Jedyni przed Bogiem. Jesteśmy „wybrańcami Bożymi, świętymi i umiłowanymi” – ta nowina może nas nieco zaskakiwać. Wiemy przecież, że tylko Bóg jest święty, my zaś idziemy ku świętości; jednak takimi nazywa nas Apostoł. Tajemnica Bożego Narodzenia uświadomiła nam, że poprzez przyjęcie ludzkiego ciała Jezus Chrystus stał się naszym bratem; z woli Boga jesteśmy Jego przybranymi dziećmi. Jest w nas zatem potencjał, który przekracza nasze wyobrażenia: wybrani, święci i umiłowani mogą czuć się pewnie, zdając sobie sprawę, że On jest blisko, gotów przyjść z pomocą. Nie jesteśmy nieskazitelni, ale zdolni do wielkich rzeczy, do zdobywania świata. Ten podbój dokona się w sposób przedziwny i niespodziewany, poprzez „serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem”.
Słowo Chrystusa, wskazuje Apostoł, może przebywać w nas z całym swym bogactwem. Zwykle człowiek spodziewa się mniej, niż może dać i daje Bóg; prosimy o to, czego nam brakuje, a Bóg daje tyle, byśmy mogli obdarowywać innych. Możemy korzystać z całego bogactwa Chrystusa, nie musimy się ograniczać. Związek małżeński i rodzina są tą wspólnotą, w której trzeba się poznawać, aby siebie rozumieć, aby sobie wybaczać i wzajemnie wspomagać.
Jak porozumieć się w rodzinie? Słuchając dzisiaj dialogu Jezusa z Jego Matką, można odnieść wrażenie, że daleko Im do ideału rodzinnej miłości. Pada bolesne pytanie „dlaczego?” i stwierdzenie o bólu serca. Czyżby Bóg był nieczuły na cierpienie Matki, czy nie zdawał sobie sprawy z godzin tęsknoty i lęku poszukiwań? Scena w świątyni jest znakiem wielkiej miłości, którą tak trudno wyrazić; ileż razy próbują ją sobie okazać rodzice i dzieci, a jak często słowa są niezdarne i jakby nie na miejscu. Gładkie deklaracje najczęściej z miłością mają niewiele wspólnego i zwyczajnie są nieżyciowe; karykaturalnie pokazuje je szklany ekran.
Spotkanie w świątyni pozornie zakończyło się porażką; „Oni jednak nie zrozumieli tego, co Im powiedział”. Jeśli człowiekowi wydaje się, że już do końca poznał siebie, bliźniego, a nawet Boga, to znaczy, że jeszcze nic nie wie. Pełen emocji dialog Matki i Syna w świątyni może pomóc zrozumieć, że miłość zakłada zaufanie, a wzajemne zrozumienie naznaczone jest pragnieniem zbawienia. Jezus Chrystus zadawał pytania, słuchał i wyjaśniał; uczeni w Piśmie byli zdumieni bystrością Jego umysłu. Maryja i św. Józef zaś nie poprzestali na zdziwieniu, lecz uczyli się miłości i wiary w ciszy Nazaretu. Tyle lat życia w Nazarecie okryte jest tajemnicą, a przecież to stamtąd wyjdzie zapowiadany Mesjasz, tam w rodzinie da miłość i miłość przyjmie.
ks. Jerzy Swędrowski