Stań tu na środku!
Wiara rodzi odwagę
Pwt 5,12-15; 2 Kor 4,6-11; Mk 2,23-3,6.
Pewnego razu, gdy Jezus przechodził w szabat wśród zbóż, uczniowie Jego zaczęli po drodze zrywać kłosy. Na to faryzeusze rzekli do Niego: «Patrz, czemu oni robią w szabat to, czego nie wolno?» On im odpowiedział: «Czy nigdy nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy znalazł się w potrzebie, i był głodny on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego za Abiatara, najwyższego kapłana, i jadł chleby pokładne, które tylko kapłanom jeść wolno; i dał również swoim towarzyszom». I dodał: «To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Zatem Syn Człowieczy jest panem szabatu».
Wszedł znowu do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschłą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. On zaś rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Stań tu na środku!». A do nich powiedział: «Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?» Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: «Wyciągnij rękę!». Wyciągnął, i ręka jego stała się znów zdrowa. A faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz odbyli naradę przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić.
1. Tematem centralnym dzisiejszej Ewangelii jest „świętość”, po hebrajsku kadosh. Pytamy więc, co jest święte? Czy świętym jest przedmiot? Co na temat świętości mówi sam Bóg? Po odpowiedź udać się nam trzeba do Biblii. Kiedy po raz pierwszy termin kadosh pojawia się w Piśmie świętym, w Księdze Rodzaju. Czytamy w niej, że w ostatnim, siódmym dniu, po ukończeniu dzieła stworzenia „Bóg pobłogosławił ów siódmy dzień i uczynił go świętym” (Rdz 2,3).
Świętym nie jest zatem konkretny przedmiot, ale wydarzenie, moment szczególny, czas. Jest święty, ponieważ zbliża się do Boga, do Jego doskonałości. Uczestniczy wręcz w doskonałości Stwórcy. Nazwał więc dzień siódmy „świętym”, ponieważ właśnie ten dzień jakby „reasumował” wszystkie dzieła Boga, powołane do życia wcześniej. Jest to zarazem dzień odpoczynku.
Niedziela jest siódmym dniem, więc także dniem odpoczynku po trudach dni, które ją poprzedzają. Bóg chce uczynić człowieka podobnym do Siebie we wszystkim – w Swoim działaniu i radości w owcach tego działania. Bóg niczego nie chce zatrzymać wyłącznie dla Siebie, niczego co piękne, pozbawić człowieka. Zaprasza go więc, by umiał i chciał pracować, ale także, by znajdował czas na radość z tego, co uczynił, co wytworzył. Kiedy mówi, że niedziela jest dniem odpoczynku, Bóg nie chce bynajmniej odciągnąć nas od pracy, od działania, przetwarzania. On jedynie życzy nam, byśmy umieli się cieszyć z tego, co już posiadamy. Mówi się bowiem o naszej cywilizacji, że ma ogromne domy, ale małe rodziny; drogie zegarki, ale brak czasu, że współcześni mają więcej wiedzy, ale mniej mądrości, wyższe wynagrodzenie, ale mniejszy spokój w głowie, więcej wykształcenia, ale mniej zdrowego rozsądku itd.
2. Bóg ustanowił siódmy dzień, czyli naszą niedzielę, dniem świętym, z miłości do nas. Jest on po to, byśmy mieli czas dla siebie i bliskich. Byśmy mieli czas dla ludzi, nie tylko dla rzeczy, którym poświęcamy się przez sześć dni tygodnia. W istocie chodzi więc o to, by mieć czas na miłość. W świętości chodzi w pierwszym rzędzie o miłość.
W homilii podczas Mszy św. Beatyfikacyjnej Brata Alberta na krakowskich Błoniach (22.06.1984) św. Jan Paweł II mówił, że „świętość polega na miłości”. Ta zwięzła, bardzo prosta definicja oddaje w swej istocie to, co w świętości jest najbardziej zasadnicze, co czyni człowieka „świętym”, czyli działanie Boga. „Całe zatem dążenie do świętości…jest dążeniem do miłości, czyli do tego, czego człowiek pragnie i szuka najbardziej. Człowiek bowiem jest stworzony, żeby kochać i być kochanym. Nic w tym dziwnego, skoro jest obrazem Trójcy Świętej, której wewnętrzne relacje są właśnie oparte na miłości”. W takim znaczeniu świętość nie jest ideałem i – mówił dalej Jan Paweł II – „nie jest też zadaniem dla idealistów. Ona jest życiem, żywą, codzienną relacją międzyosobową, czymś niezwykle realistycznym”.
Jezus uzdrowił człowieka z uschłą ręką w szabat, ponieważ go miłował. Nic nie było ważniejszego, nawet świętość szabatu temu nie przeszkodziła, by uczynić coś wyjątkowo ważnego dla kogoś, kto był w wielkiej potrzebie.
Świętość jest życiem – stoi w obronie życie i życie promuje. Jest działaniem na rzecz dobra drugiego człowieka i świata. Jest współdziałaniem z Bogiem nad upiększaniem tego, czemu Bóg dał początek.
3. Ewangelia kończy się stwierdzeniem: „Faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz odbyli naradę przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić”. Życie idzie w parze ze śmiercią. Jezus przywraca życie, podczas gdy inni, świadkowie cudu szykują dla Niego śmierć.
Prosi zebranych w synagodze o zdanie. Pyta ich, co robić? Jak się zachować? Jak postąpić? I nic! Jego pytania zbywają milczeniem. Podjęli już decyzje, co uczynią z Jezusem. Nie interesuje ich już, co zrobi, czy kogoś uratuje czy nie. Milczą więc. Nie odpowiadają na Jego pytania.
Dramat milczenia. Jezus, który jest pragnieniem i początkiem życia, który przywraca człowiekowi zdrowie i zbawienie, zostaje skazany na śmierć. Oto więc chory zostaje uzdrowiony, a lekarz skazany.
Ewangelista Marek pisze, że „śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć”. Można patrzeć i patrzeć. Jezus patrzy, by nieść pomoc. Widzi człowieka z „uschłą ręką” i chce mu pomoc, chce go uleczyć. Jezus patrzy w serce owego człowieka. Zna jego ból i pragnienie wyjścia z bólu, i Jezus chce mu pomóc. Chce go uleczyć nawet w dzień szabatu, wszak człowiek jest najważniejszy.
Także faryzeusze patrzą, lecz ich patrzenie jest inne. Patrzą z pewnym programem na przyszłość. Słuchają nie, żeby usłyszeć coś ważnego, co może ich wzbogacić lub zmienić. Patrzą i słuchają, by Jezusa przyłapać na czymś, co im posłuży, by Go skazać. Dla nich chory człowiek z „uschłą ręką” jest – tragicznie – „szansą”, by wydać wyrok na Jezusa. Czyjeś cierpienie, nieszczęście, które go spotkało, niesprawiedliwość, której doznał – rzecz straszna – może być dla kogoś „szansą”, by zrealizować swój niecny plan, by życie kogoś drugiego utrącić, wyeliminować.
Wady, defekty, cierpienia, choroby itp. mogą być okazją, powodem, przyczyną do bycia dobrym lub złym, do podejmowania dobrych czynów, które pozwolą wyjść z trudności, uwolnić się z cierpienia lub choroby albo przeciwnie, stać się okazją do czynów niecnych. Wszystko zależy od tego, co leży w sercu człowieka.
Ponadto są sytuacje, które nie znoszą zwłoki. Trzeba pomagać wtedy, kiedy jest taka potrzeba. Czynienia dobranie można odkładać na później, na „jutro”. Człowiek z „uschłą ręką” nie mógł czekać na inny, lepszy dzień. Potrzebował natychmiastowej pomocy.
Tak działa Bóg. On przychodzi mi z pomocą wtedy, kiedy jej potrzebuję, nie odkłada moich próśb na „jutro”, na lepszy dla Siebie czas. I o to samo prosi także mnie – bym pomagał wtedy, kiedy ta pomoc jest nieodzowna.
Panie! Daj mi oczy, które patrzą życzliwie na drugich i chęć mądrego im pomagania.
ks. Wojciech Jaźniewicz
IX niedziela zwykła
W dzisiejszej Ewangelii Jezus porównuje spożywanie ziarna z kłosów zbóż na polach przez Niego i Apostołów do jedzenia chlebów pokładnych przez Dawida i towarzyszy w świątyni jerozolimskiej. Komentatorzy tej sceny ewangelicznej czasami nie skupiają się na kwestii odpoczynku szabatowego, ale zwracają uwagę na poszerzenie przestrzeni świątyni na cały świat. W ten sposób świątynia jerozolimska, której zburzenie zapowiadał Chrystus, stała się symbolem Kościoła posłanego do wszystkich ludów ziemi. Jezus, będąc świadkiem, jak pewnego dnia „niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami” (Łk 21, 5), wypowiedział proroctwo: „Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony” (Łk 21, 6). Jak wiadomo, urzekające materialne piękno tej budowli przeminęło bezpowrotnie. Ale ewangelista Jan, przytaczając słowa o jej zburzeniu i odbudowaniu, dodał: „On zaś mówił o świątyni swego ciała” (J 2, 21). W Nim zabłysło szczególne piękno, które przekracza estetyczne kategorie oceny. Paradoksalnie, przez wieki stosowano do Chrystusa zarówno słowa Psalmu 45: „najpiękniejszy z synów ludzkich”, jak i Izajasza 53, 2: „Nie miał on wdzięku ani też blasku, aby chciano na niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał”. Ten paradoks na swój sposób trwa w Jego Ciele, czyli wspólnocie Kościoła.
Papież Franciszek wraca często do słów Fiodora Dostojewskiego, że piękno zbawi świat. Stwierdzenie to wpisuje się w nurt starożytnej idei kalokagathia, czyli przekonania o wewnętrznej spójności piękna i dobra. Skoro tak, to trzeba też widzieć związek zła z brzydotą. W tomie dzieł Josepha Ratzingera Opera omnia. Kościół – znak wśród narodów jest rozdział zatytułowany „Czarna jestem, lecz piękna” (cytat z Pnp 1, 5). Przyszły papież komentował tam słowa donatysty Tychoniusza, że Kościół ma dwie strony, lewą i prawą, że w jednej osobie jest chrześcijaninem i antychrześcijaninem, Jerozolimą i Babilonem, że odnoszą się do niego słowa Pieśni nad pieśniami: „Czarna jestem, lecz piękna”, w których już Orygenes widział sformułowanie paradoksalnego, podstawowego napięcia w naturze Kościoła. Na potwierdzenie ciągłej obecności takiego obrazu Kościoła późniejszy papież przytoczył dwa cytaty. W pierwszym Wilhelm z Owernii mówi: „Któż nie przeraziłby się, gdyby zobaczył Kościół z oślą głową, albo wierzącą duszę z wilczymi zębami, świńskim ryjem i z wszystkimi pozostałymi oznakami zdziczenia i potworności, tak wielkimi, że każdy, kto na to spojrzy, drętwieje ze strachu? Któż tak straszliwych deformacji nie nazwałby raczej Babilonem niż Kościołem Chrystusa, raczej pustynią niż Miastem Bożym? (…) Nie jest to już oblubienica, lecz potworne, dzikie monstrum. (…) Oczywiste jest, że do tych, którzy są w takim stanie, nie odnoszą się słowa: »O, jakże piękna jesteś i bez skazy«”. W drugim cytacie Gerhoh von Reichersberg stwierdza: „W twoim centrum, Jerozolimo, żyje całkowicie niemal babiloński lud”. Ratzinger dodaje coś bardzo istotnego: „nie odłącza się tu »Kościoła« i »ludzi w Kościele«; abstrakcyjna wolność Kościoła od wszelkiej zmazy, do której w ten sposób można dojść, nie ma realnego historycznego sensu. Kościół żyje w ludziach tego doczesnego świata. Także instytucja uczestniczy w dźwiganiu ciężaru człowieczeństwa; także instytucja dzieli straszliwą samowolę tego człowieczeństwa i jest kamieniem obrazy. Mimo to, a nawet właśnie dlatego święty i grzeszny Kościół jest świadectwem i rzeczywistością zawsze niepokonalnej łaski Boga”. Przykład takiego spojrzenia na Kościół znajduję wciąż u św. Teresy Benedykty od Krzyża – Edyty Stein. Gdy w 1933 roku zabrakło dla niej miejsca również w katolickich instytucjach i po ludzku doznała krzywdy także od ludzi Kościoła, pisała w jednym z listów: „Tak naprawdę nie mam żadnych powodów, aby skarżyć się. Ale nawet gdyby ludzie nie uczynili mi tyle dobra, nie zmieniłoby to mojego zdania na temat Kościoła. Nie stałam się bowiem jego członkiem dla zysku, ani nie zostałam przyciągnięta przez ludzi. Wstąpiłam do Kościoła, gdyż jego nauka wiary i sakramenty uczyniły tę decyzję nieuniknioną. Przez jedenaście lat doświadczałam obficie błogosławieństwa Kościoła tak, że nic mnie już od niego nie może oddzielić. I gdyby nie było na świecie żadnego innego człowieka, którego życie stanowiłoby świadectwo przemożnego działania żywej wiary, czułabym się zobowiązana do takiego świadectwa”. Czy w naszym sercu jest miłość do Kościoła?
ks. Wojciech Zyzak